11.09.2022

autorska.pl

ŻYCIE W UKRYCIU – odsłona 127, Krzysztof Szymoniak

Krzysztof Szymoniak – poezja

29 prac Szymona Słupnika (część 4/4)

22 (o możliwościach)

od lat nie ruszam się z miejsca
mapy wyrzuciłem i spaliłem
mosty mogę jednak odbywać
dalekie podróże mogę
podejmować wyprawy w głąb
siebie i na skraj wszechświata

zwietrzał już zapach kobiety
nie odróżniam krzyku przekupki
od jazgotu sroki mogę
jednak spokojnie kochać
rozpamiętywać cud tęsknoty
spełniać przysięgę wierności

odstawiłem księgi filozofów
a biblioteczną ciszę zamieniłem
na ciszę granitu mogę jednak
rozeznawać się w prawdach
i wartościach mogę milczeć
na każdy temat mogę pytać

zgiełk świata jest tylko szumem
bez adresu a potrzeby ciała
tylko formą postu i nadziei mogę
jednak trwać nasłuchując bicia
serca dokarmiając osy budujące
gniazdo w szczelinie kamienia

 

23 (problem wyspy)

miałem piętnaście lat czytałem
książki o krainie ciepłych mórz
budowałem modele żaglowców
śniłem o morskich ekspedycjach
rysowałem mapy własnych wysp
żyłem tam wśród mądrych tubylców
a oni posługiwali się wymyślonym
przeze mnie językiem i alfabetem

tak powstał mój świat równoległy
nie musiałem nawet zamykać oczu
aby zaznać przygody słońca wiatru
bieli żagli ciszy lagun i raf koralowych
miałem wszystko czego nie mogły mi
dać szare kartofliska oraz uliczne
megafony zachłystujące się biedą
kłamstwem i smrodem propagandy

dzisiaj stoję tu niemal jak rozbitek na
resztkach wulkanu otacza mnie bezmiar
falującego powietrza i prawie namacalna
mądrość bytu niekiedy tylko nadleci
z oddali dziewczęca piosenka buczenie
w porcie okrętowej syreny klakson
samochodu czy pełen bluźnierstw
bełkot pijaka mam oto wyspę spokoju
mogę tu rozmyślać do woli dano mi czas
dużo czasu aby zrobić właściwy użytek
z tego miejsca z tej ciszy z oddalenia

 

24 (piosenka o przyjaźni)

jest biały, czarny, zielony...
pytanie o kolor anioła

a jeśli kosem świergoli
to czy pieśń stąd idzie wesoła?

kolor to jedno, a przyjaźń?
czy coś o tym wiedzą niebianie

zapewne wiedzą niewiele
bo przyjaźń to więcej niż trwanie

poza tym anioł jest śliczny
jak nadpiękna może być wiosna

ale to faktu nie zmienia
że piękna w swych igłach jest sosna

kochajmy więc przyjaciela
anioła jak kamień na miedzy

udaje że go tam nie ma
choć wódkę z nim piją koledzy

przyjaźni więc ze dwa łyki
anielskiej wam życzę swawoli

potem już tylko pod skrzydło
w anielskość celujmy powoli

 

25 (nieodwracalne)

mam za sobą dziesiątki wypraw kilka życiowych
przypadłości oraz postępki które zahartowały
mnie w obliczu pokus bandyckiej epoki

a teraz – gdy już nie rozpaczam zbyt głośno
gdy nie daję się nabierać na byle powab
i powłóczyste metafory gdy wreszcie po latach
błądzenia chciałbym stanąć na pierwszym
stopniu Drabiny Jakubowej – teraz dociera do mnie
że powinienem wyruszyć nocą na sawannę
że powinienem wspiąć się na szczyt skąd się
nie wraca lub wypłynąć czółnem w morską kipiel

być może to jeszcze nie dzisiaj nie tak i nie tutaj
ale odwrotu nie ma... boski zegar odmierza czyny
i zaniedbania klepsydrę już przewrócono

 

26 (milczeć)

oddycham ale coś w gardle uciska nad głową łacha
błękitu dziczejąca wiśnia już po wyroku egzekucja
jesienią tylko siekiera jeszcze nie wie co ją czeka

milczę ale to nic nie znaczy bo okoliczna ludność
nie próżnuje na lewo mieszają beton na prawo łysy
męczy techno z tyłu wyje piła tarczowa i heblarka

podglądam ale nie widzę oczy bolą od nadmiaru
światła odwiedziłem dentystę i starszą siostrę patrzy
na mnie ciemna strona księżyca w skórzanej pilotce

za kilkanaście dni wracam do wiosła galera już czeka
w zatoce tam trud znój i pot znajdzie się i bat na moje
plecy nad głową łacha błękitu wiśnia po wyroku

ostatnie chwile spokoju milczę w ogrodzie nic mi
nie grozi boso przed dom a dom cały w deszczu
a deszcz zmywa obmywa patrzę jak rośnie trawa

oddycham za oknem rodzą się góry i depresje z rynny
struga bulgocze przepada motyl pająk pajęczyna
pytam więc: 53 lata w ogrodach ziemi to dużo czy mało?

 

27 (stan zdziwienia)

napaliłem w piecu, więc jest ciepło,
słucham muzyki, więc jest przyjemnie,
leżę na tapczanie, nic mnie nie boli,
więc nie martwi mnie brak pieniędzy,
piję rzadko, lubię się gimnastykować,
moja głowa spoczywa na żółtej
poduszce, więc leżę, zawsze chciałem
być perkusistą lub pisarzem,
nic z tego nie wyszło, ale w zamian
często myślę o kobietach, które znam,
o których zapomniałem, dla których warto
jeszcze pożyć, nie oszukiwałem żadnej,
przekonywałem je, że nie nadaję się na
ojca męża kochanka, nie uwierzyły,
ale to nie powód, aby zmienić zdanie
lub udawać przemianę, poza tym
potrzebna jest mi cisza, dlatego nie
zatrzymuję się nad żadną sprawą dłużej
niż to jest konieczne, nie komplikuję sobie
życia ponad konieczną tutaj miarę,
tak, to prawda, byłem w wielu dziwnych
miejscach, wypełniałem wiele dziwnych
misji, pracowałem jak bydlę i jak geniusz,
niewiele z tego zostało, a teraz leżę z dłońmi
na brzuchu i z głową na żółtej poduszce,
ogarnia mnie stan zdziwienia

 

28 (cały ten zgiełk)

tłum skanduje słowa, warczą głośniki, niebo pęka błyskawicą
pod ciężarem modlitw, w otwartych oknach matki z dziećmi
na rękach tęsknią do kolorowej utopii, tłum śpiewa pieśni,
transparenty jak żagle, wiatr szarpie pochodnie, spękane usta
piją żar, dłoń sięga po kamień, włócznie petard dziurawią
rzekę, na placach biczownicy i procesje nawróconych,
świst rzemieni, pęka skóra, na śniegu krople krwi

przypowieść to już dziś za mało, nie wystarczy też krzak
gorejący i wiara w powrót światła po mroźnej nocy, trzeba
haseł, piramid i nie kończących się historii, za każdą niemal
szybą pancerne kasy, a w nich ordery, przysięgi, ołtarze pełne
świec i ksiąg tajemnych oraz relikwie świątobliwych mężów,
ich zmyślone czyny spisane w katakumbach mową przodków,
ogień liże chore serce świata

na ścianach starych domów moje imię wyryte gwoździem,
nieobce są mi kłamstwa i zaklęcia, a także wielkie zdania z
których dzisiaj garść popiołu, wychodzę z miasta, na polu
stoję jak strach na wróble, któremu zdaje się, że słyszy
diabelskie obietnice, wreszcie siadam na spalonej suszą ziemi,
przede mną drzewo i kamień przydrożny, wpatruję się w ich
mądre twarze, żadnych gestów, żadnego rysowania znaków,
milczymy, pod wieczór ulatują ze mnie myśli jak tłuste wrony
ze śmietnika, jak spłoszone ciszą gołębie

 

29 (dekonstrukcja)

od lat nie ma brązowego krzesła z mieszkania
na poddaszu i nie ma tego mieszkania, został tylko
adres na starej wizytówce (ul. Grzybowo 3/6), nie
piszę już na czarnej zabytkowej maszynie Naumann
Ideal, nie ma zielonej podłogi ani zaniechanego lekką
ręką życiorysu, nie ma też miłości co kiedyś leżała
na tej podłodze jak pies z nosem przy moim bucie
i czekała na wieczorny spacer

latem w ciepłe noce nie kładę się już na dachu
i nie patrzę w niebo, na nic mi sztuczne satelity
i okruchy planetoid, przestał mnie cieszyć własny
dom z płotem i kapustą w ogrodzie, nie napełnia
mnie dumą sad za domem, gdzie każdej wiosny
po długiej zimie zakwitają wiśnie czereśnie jabłonie

moje serce coraz rzadziej bije w rytmie
kropka kropkakropka
kreska kreskakreska
kropka kropkakropka,
nie ma to większego znaczenia, bo ci, do których
znaki te płyną, dawno zmienili anteny oraz
częstotliwość odbiorników, kobiety natomiast nie
chcą się uczyć alfabetu Morse'a lub z sobie tylko
znanych powodów odmawiają współpracy

 

epilog

na spękanej mrozem czereśni wiszą ręce
pomagałem ciosać nie wykrwawione
jeszcze konary
teraz żywiczny płot pyszni się rzędem
słoneczników
ten aromat bardziej niż krew
przypomina życie
słoneczniki jak serca światłem pulsują
na grzędzie

był też dom a na nim kruchy dach
więc i sen pełen drżenia
dach mógł odlecieć z wiatrem
ale ojciec
trzymał go na szczęście mocną ręką
w zapachu świeżego wapna
i bieli gęsich piór

tamten dom powiesił się na starej czereśni
gdy porzuciliśmy go dla świateł i zgiełku
wielkiego miasta

urodziłem się w jego cieniu
pośród drwali i ogrodników

 

Apendyks

pogrzeb czaszki

Sławkowi Kuczkowskiemu

25 lutego 2009 roku skończyła się droga pewnej czaszki,
czaszka mogła mieć lat 150, 400 albo nawet 789,
Sławek K., jej ostatni właściciel, przyznał, że pochodziła
z pobliskich wykopalisk, dawno temu dał mu ją
zaprzyjaźniony student archeologii

nie pamiętam kiedy przyniosłem ją do domu – powiedział –
zrobiłem to w ramach młodzieńczej ekstrawagancji,
dlatego chyba macie rację, chyba już czas, aby znowu
przykryła j cisza, ona nigdy mi do niczego nie służyła,
ot, była tu ze mną i tyle

czaszka, która niegdyś byłą głową młodej kobiety, 20 lat
stała na górnej półce z książkami w pokoju ostatniego jej
właściciela, on w tym samym pokoju, od miesięcy przykuty
do łóżka chorobą, czytał wiersze, rozmawiał z Bogiem,
wadził się z własnym ciałem

posłańcowi, który – na prośbę Krzysztofa K. i Jacka S. –
postanowił usunąć czaszkę z pokoju chorego, przypadła
w udziale rola jedyna w swoim rodzaju, miał zdjąć czaszkę
z wysokiego królestwa regału, owinąć ją w kawał papieru
i we własnej torbie zanieść na cmentarz

tak się tez stało, czaszka trafiła do dołu w poświęconej ziemi,
zgromadzone w nim inne kości przyjęły ją w milczeniu,
potem spadła na nie klapa niebios i wiecznego spoczynku,
posłaniec zrobił nad dołem znak krzyża i pomyślał – z prochu
powstałaś w proch się obrócisz

Ewa K. wyraziła się z uznaniem o tym jakże prostym fakcie,
1 maja 2009 roku za pogrzeb czaszki nagrodziła posłańca
Uściskiem dłoni, tego samego dnia ostatni właściciel czaszki
Też spoczął w poświęconej ziemi, żegnano go z honorami,
Jakie przystoją Portierowi Pana Boga

* * *

Poddając pogłębionej analizie niektóre liryczne wyznania podmiotu wierszy Krzysztofa Szymoniaka, wskazać wypada wyrazistą panteistyczną perspektywę oglądu świata – np. morskiego żywiołu i jego najbliższego otoczenia. W tej perspektywie jest jednak wyraźnie obecna tęsknota za prawdziwą bliskością drugiego człowieka, bliskością niosącą z sobą moc przemiany tego, co stanowi codzienną udrękę, może samotności, w to, co trwałe i niezniszczalne, w to, co pozwala pożeglować w zupełnie inne przestrzenie, bo pokonujące zasłonę zwątpienia i dźwiganego cierpienia.

Maciej Krzyżan

Wiersze Krzysztofa Szymoniak to niemal wyłącznie teksty autotematyczne. Każdy z nich, nawet najdrobniejszy, chciałby być syntezą całego życia, każdy jest podsumowaniem czegoś lub rozliczeniem się z kimś lub czymś. Temu zamysłowi odpowiada na płaszczyźnie formalnej dążenie do czystego tonu i powagi stylu, do prostoty obrazowania, do oddania fundamentalnych dla człowieka uczuć i odczuć, takich jak miłość (lub jej brak), niespełnienie, przemijanie (…)

Krzysztof Kuczkowski

Autor wrzuca swych bohaterów w to stadium ich biografii, w którym jest się od razu dojrzałym do cierpienia we wszelkich jego najbardziej dolegliwych postaciach (…), kreuje świat jednorodnie czarny, pozbawiony nadziei i konsolacji, a jednak ta jego ciężka i mroczna monochromia zdaje się posiadać wąskie szczeliny, przez które przenika promień światła – tęsknota do miłości, piękna, harmonii; podmiot objawia nie tylko wrażliwość na zło, ale i potrzebę czystości, pragnienie duchowego odrodzenia, pragnienie sensu – pewną światłoczułość – dobro wyjątkowe i jakby nie z tego świata, a jednak, i być może właśnie dlatego, wspierające byt, ocalające istnienie, uzasadniające wartość życia i wartość poezji.

Piotr Siemaszko

Krzysztof Szymoniak – fotografia

Każdy kadr to osobna opowieść

Na koniec mojej prezentacji poetyckiej (podzielonej na cztery odcinki) Jacek Soliński przygotował również zestaw moich fotografii, które domykają nie tylko tom wierszy „29 prac Szymona Słupnika” z 2007 roku, ale także domykają moje sprzed kilku/kilkunastu lat peregrynacje fotograficzne. Stąd też ten rozrzut geograficzny, bo zaprezentowane tu kadry powstały w Sopocie, Koninie, Gnieźnie, Poznaniu, Wągrowcu, Kole i Licheniu. Mogę zaryzykować stwierdzenie, że każdy z tych kadrów to osobna opowieść. O czym? O powodach, dla których znalazłem się w danym miejscu z aparatem Nikon D7000, o pomyśle na spotkanie z krajobrazem lub sytuacją, o poszukiwaniu odpowiedniego światła, o próbie inscenizacji i geście reporterskim. Teraz, gdy patrzę na te zdjęcia będące zapisem mojej własnej przeszłości, dowodem mojej fizycznej obecności w tak różnych miejscach, przypominam sobie kontekst oraz moment ich powstawania, będący albo efektem długiego namysłu, albo błyskawiczną reakcją na „dziejące się zdarzenie”, albo wreszcie poetycką próbą opowiedzenia czegoś interesującego o czymś – na pierwszy rzut oka – banalnie oczywistym lub fotogenicznym inaczej.

Ten wybór kadrów mnie samemu kojarzy się – w zależności od nastroju (jaki mnie wypełnia) i pory roku (jaka mnie otacza) – raz z poetyckim obrazowaniem bliskim temu, co zawierają wiersze z tomu „29 prac Szymona Słupnika”, innym razem przypomina mi małe prozy, czy zapiski z dziennika podróży bez fabularnego napięcia i dramaturgicznych zapętleń. Podejrzewam, że jest w tych zdjęciach – gdyby amnezja zabrała mi kiedyś pamięć o tamtych zdarzeniach – opowieść drogi (od spotkania z mewami na sopockim molo, przez kontakt z pędzącym pociągiem i magicznym trójkątem jabłoni, po skleconą z odpadów bazę napowietrznej wspólnoty alkoholowej z gnieźnieńskiego przedmieścia), ale jest w nich także nostalgia przemijania i tęsknota za ludźmi, do których wówczas jechałem, którzy mi wtedy towarzyszyli lub na mnie czekali, o których niejednokrotnie myślałem, zanim nacisnąłem spust migawki. A teraz? Teraz czytacie ostatnie wiersze z tomiku wydanego pięknie 15 lat temu w bydgoskiej Galerii Autorskiej, oglądacie ostatnie fragmenty mojego świata, wybrane do tej prezentacji przez Jacka, świata, który przeminął, odszedł, spopielił się na stosie ofiarnym cywilizacji Zachodu, a ostatnio (po lekturze książki Wojciecha Roszkowskiego „Roztrzaskane lustro”) po prostu złamał mi serce. Niech więc chociaż te wierszyki i te obrazki-powidoki zaświadczą o mojej skromnej próbie zmierzenia się z pięknem i goryczą porażki, podjętej tylko po to, by ocalić od zapomnienia okruch światła dany mi na własność, czyli na to mgnienie kosmicznego trwania – od „z prochu powstałeś” po „w proch się obrócisz”.

Krzysztof Szymoniak

 

Krzysztof Szymoniak
bez tytułu
Krzysztof Szymoniak
bez tytułu
Krzysztof Szymoniak
bez tytułu
Krzysztof Szymoniak
bez tytułu
Krzysztof Szymoniak
bez tytułu
Krzysztof Szymoniak
bez tytułu
Krzysztof Szymoniak
bez tytułu
Krzysztof Szymoniak
bez tytułu
Krzysztof Szymoniak
bez tytułu
Krzysztof Szymoniak
bez tytułu
Krzysztof Szymoniak
bez tytułu
Krzysztof Szymoniak
bez tytułu
Krzysztof Szymoniak
bez tytułu
Krzysztof Szymoniak
bez tytułu
Krzysztof Szymoniak
bez tytułu
Krzysztof Szymoniak
bez tytułu
Krzysztof Szymoniak
bez tytułu

Krzysztof Szymoniak

Urodził się w 1953 roku w Kępnie. Od roku 1969 mieszka w Gnieźnie, od połowy lat 80. zawodowo związany z Poznaniem. Od 43 lat zaprzyjaźniony z Galerią Autorską Jana Kaji i Jacka Solińskiego w Bydgoszczy, w wydawnictwie której ukazały się trzy jego tomy poetyckie: „Wszędzie, skąd wracałem” (2006), „29 prac Szymona Słupnika” (2007) i „Światłoczułość” (2009). Ostatni sekretarz redakcji poznańskiego miesięcznika NURT oraz założyciel i pierwszy redaktor naczelny ogólnopolskiego dwutygodnika literackiego NOWY NURT. Absolwent poznańskiej polonistyki. Laureat, z roku 1988, poznańskiego Medalu Młodej Sztuki za reportaże literackie oraz srebrnego medalu „Za zasługi dla rozwoju twórczości fotograficznej”, nadanego w roku 2019 przez Fotoklub Rzeczypospolitej Polskiej. Przez ostatnie 20 lat był wykładowcą na Uniwersytecie Adama Mickiewicza. W swoim dorobku posiada kilka zbiorów wierszy, kilka tomów prozy oraz cztery tomy eseistyki okołofotograficznej, w tym dwutomową monografię „Bez przysłony” poświęconą w całości, ukazującemu się przez 13 lat „Kwartalnikowi Fotografia”. Autor tekstów o literaturze (ostatnio w TWÓRCZOŚCI nr 9/2021) i fotografii, uczestnik wystaw indywidualnych i zbiorowych. Przez kilku lat zgłębiał historię i teraźniejszość Cieszyna, Zaolzia i Śląska Cieszyńskiego, czego efektem jest jego najnowsza książka pt. „Zapiski cieszyńskie”. Obecnie pracuje nad całorocznym projektem literacko-fotograficznym – 365. ARCHEOLOGIA PAMIĘCI. GNIEZNO 2022.

[fot. Mariusz Hertman]