Krzysztof Szymoniak – poezja
29 prac Szymona Słupnika (część 3/4)
14 (o sobie sprzed 20 lat)
dwadzieścia lat temu mówiono mnie – wariat,
a z wariatem, wiadomo, nie zaczynaj, nie rozmawiaj
zdarzało się, że przebiegałem ludziom drogę jak czarny
kot, bywałem niczym ten duch boży na rozstajach
spalałem się cały tydzień, by w poniedziałek dosięgnąć
złomowiska potrzaskanych rymów, a tu na dodatek
natrętne zaćmienie serca, złudzenie i oczywistość
przedawnienia, więc z tego wszystkiego wydawało mi się,
że chyba lepiej od razu stoczyć się w mity podwórkowej
pieśni, między bezdomne psy i miłość po tanim winie,
tuląc światło poczęcia do zmętniałych w szkle uniesień
spadam więc z legowiska aniołów w czarne labirynty,
między przydrożny kamień i złamaną tęczę, trwoniłem
wschody i zachody słońca, nie szukając prawdy, a nawet
udając, że to nie o mnie upomina się los i przeznaczenie
15 (kuszenie)
uwierz
to nie wiatr tak huczy w kominach
to twoja głowa trzeszczy i pęka to
w twoim sercu drżą struny a żebra
wyją o świcie to twoje nogi plączą
się w bezruchu to w bezsenności
słabną oczy to z jelit dobywa się odór
zrozum
jesteś mistrzem świata gotowym
w każdej chwili wykrzyczeć
na cztery strony słupa że ciało to
złudzenie filozofów że filozofia to
złudzenie duszy że dusza to złudzenie
wiatru że wiatr to złudzenie ciała
zapamiętaj
wiatru nie ma jest tylko ruch
atomów i wielka zagadka
czarnych dziur wiatru nie było nie
ma i nie będzie jest tylko twój mózg
taka żyjąca czarna dziura której
zdaje się że coś ją boli że obok coś
pachnie lub śmierdzi że ona coś może
na przykład lewitować albo skoczyć
z tej skały głową w dół i się nie zabić
16 (o egzystencji)
bywało że zaglądałem do lustra na przykład
by przystrzyc brodę zakroplić zapiaszczone
oczy nie interesowała mnie urojona tajemnica
zwierciadeł po prostu przy okazji banalnej
ablucji dowiadywałem się jak wygląda
i kim jest ten ktoś pod drugiej stronie
bywało że szedłem do lekarza po kilka dni
zwolnienia ale działo się tak wtedy tylko gdy
nie miałem siły wlec się przed oblicze
znerwicowanych szefów dzisiaj nie narzekam
już na nic nie chcę nawet rozpamiętywać
rdzewiejącego kosmosu komórek po prostu
siadam na pierwszym z brzegu omszałym
kamieniu i mówię: taki jestem zmęczony
kiedyś... wszystko to kiedyś... dzisiaj
żadnych zebrań wzlotów pasji
w zasadzie można mnie skreślić z listy
obecności co prawda interesuje mnie
nadal długie i sensowne życie ale to
chyba za mało aby zasłużyć na pamięć
pokoleń lub chociaż na przysłowiowe
5 minut sławy jakie mógłby mi podarować
jeden skandal w TV jeden ekshibicjonistyczny
monolog w porze największej oglądalności
17(spojrzenie w dół)
oto jeden z tysięcy wieczorów nade mną przesuwa
się księżyc w szmaciane odziany chmury poza tym
trwa błotne przedwiośnie nie ma tu zadatków na
łzawy romans ani haseł na sztandary
mój słup stał się miejscem ekspresji barbarzyńców
miarą rzeczy w ich wydaniu bywa niekiedy zapisana
sprayem na kamieniu myśl odzianych w dresy
hooligans którzy za boga mają kij baseballowy
a za wyrocznię osiłka biegającego
po piłkarskim boisku
nie ma tam człowieka jest tylko żądny krwi tłum
nie ma w tym wszystkim mądrości ani przepisu
na lepsze życie nie ma w tym miłości szacunku
nie ma wiary w przemianę jest tylko niemoc
barbarzyńców niemoc wielka i kolorowa niczym
billboard na rozstajach dróg reklamujący
bieliznę piwo samochody albo natychmiastowe
spełnienie wszystkiego lub czegokolwiek
18 (walka z aniołem)
jeśli nic się nie zmieni mogę umrzeć zamurowany
w grocie medialnego cienia mogę też kolejnej nocy
zejść z tego słupa (na którym coraz więcej miejsca
zajmuje mój anioł stróż) i sprawdzić jak pachnie
majowa trawa o szóstej rano lub czym różni się
mgła nad kwitnącym rzepakiem od mgły płynącej
znad łąk i kaczyńców jedenaście już mija lat gdy
wyrzuciłem na śmietnik telewizor ale to jeszcze nie
znaczy że jestem wolnym człowiekiem rzecz w tym
że ciągle istnieje jakiś numer ewidencyjny ciągle
pamiętam bankowe konto ciągle jeszcze imienna
żółknie zakładka w kartotece biura parafialnego
ja – tylko dwie litery (w angielskim jedna po trzy
w niemieckich i francuskim) a tyle zamieszania
na dodatek mój współlokator uparł się aby mnie
objęła lustracja i pokuta bo ponoć (jego zdaniem)
istnieją przesłanki aby zostało mi odpuszczone
abym mógł raz jeszcze posmakować nadziei
19 (czyszczenie pamięci)
kilka lat wychodziły z użycia i norm pożytku
zamknięte w skórzanej torbie wśród pajęczyn
na szafie trzydrzwiowej zmieszane ze starymi
zdjęciami talią kart i martwym żelastwem
pewnego dnia torba spadła z szafy gubiąc
zawartość dwudziestoletni śmietnik nie
wrócił jednak skąd przybył darcie starych
kwitów okazało się wyprawą w zapomniane
kartka po kartce znikały listy od kobiet listy
od znajomych anonimy i groźne wezwania
odchodziły w niebyt zapłacone rachunki
wyciągi z konta gwarancje na rower i żelazko
wezwania do sądu i kilku ważnych urzędów
wyblakłe pocztówki z trzech kontynentów także
informacje o podwyżkach i zmianach miejsca
pracy oraz przedawnione pięć razy pieczątki
do lamusa wróciły zdjęcia pełne wspomnień
maturalny scyzoryk trzy uśpione zegarki na rękę
zaświadczenia ze szkół i kursów oraz ciągle
aktualne: karta pływacka i dyplom wyższej uczelni
20 (martwa natura)
dzwoni telefon
po tamtej stronie zgiełk czyjeś głosy
klną przekonują obiecują nieziemskie rozkosze
wychodzę z domu z nożem w kieszeni
metal ogrzewa moje zimne jak lód dłonie
spotykamy się na schodach lub w windach
odruchowo omiatamy ludzkie twarze
nieludzkim spojrzeniem widzimy krosty
zmarszczki krzywe zęby potem kupujemy nowe
buty to pozwala zapomnieć
cisza skwierczy dymem ognisk
koń ciągnie pług za pługiem drepczą wrony
siedemnastolatka pyta jak żyć
przeraża mnie jej pięciomiesięczny brzuch
chyba się starzeję
w zasadzie wszystko mi jedno
chociaż kto wie ten mur pokryty ogniem to jeszcze
nie ściana płaczu niebo milczy filozofowie
piszą donosy na poetów i przebierają
w czaszce Hamleta zatrute ziarna grochu
nie ma już tamtego wzgórza
sczezł też bez słowa ogród nauk na starej
czereśni rdzewieje bezpański strach na wróble
pobrzękuje przed nocą pustymi butelkami
nikt się go nie boi
21 (oglądanie miasta)
idę, choć przecież siedzę, rynek dużego miasta
otwiera przede mną kolory fasad, także marcowe
niebo pełne słońca i śniegu, dookoła spopielone
resztki pytań, na które nie znaleziono odpowiedzi
idę, choć przecież nawet się nie uniosłem, witryny
sklepów podszeptują mi radość konsumpcji, której
nie doświadczam, od braku mocy i motywacji
silniejsze są mdłości z graciarni wspomnień
idę, choć nic się nie zmieniło, kobiety w drogich
samochodach uśmiechają się do trzymanych
przy uchu multimedialnych gadżetów, a ja co kilka
metrów potykam się o historię i postmodernizm
idę, choć to przecież ciągle mój słup, z plakatów
patrzą na mnie erotyczne pokusy i nieodwołalna
młodość, na przystankach tramwajowych adresy
znaki numery telefonów, oszuści obiecują niebo
idę, a jednak coś tu nie jest na swoim miejscu,
czegoś w tym wszystkim brakuje, chociaż kto wie,
może to ja jestem nieobecny, może to ja nie wiem
jak pięknie żyje się i przemija w wielkim mieście
idę zatem, choć przecież nawet nie ruszam palcem,
może więc trzeba mnie okraść w biały dzień, dotkliwie
pobić w ciemnej bramie, w środku miasta, abym
zrozumiał wreszcie czym jest wolność w wolnym kraju
Krzysztof Szymoniak – fotografia
Woda, lód, śnieg i… cisza
Tym razem Jacek Soliński przygotował zestaw moich fotografii, które krążą – z jednym wyjątkiem – wokół tematu „woda w różnej postaci”. Zaprezentowane tu kadry powstały w Sopocie, Gdyni-Orłowie, Gdyni, Wrocławiu, Gnieźnie i Zaniemyślu. Woda (także ta w postaci lodu, śniegu i porannej nadmorskiej mgły) na zdjęciach ze skompletowanego do tej prezentacji zestawu wchodzi w kontakt z drewnem lub żywym drzewem, piaskiem lub kamieniem, ceglanym murem lub klifem morskim, a także z ptakiem, człowiekiem i kościołem lub żaglówką w tle. Patrząc na kadry próbujące opisać/uchwycić wodę w różnych jej stanach i miejscach występowania zastanawiam się, dlaczego (z jakiego powodu) te właśnie motywy wskazały Jackowi metodę skompletowania takiego właśnie zbioru? Pytanie brzmi: był to wybór intuicyjny czy dobór prowadzony według estetycznego algorytmu? Rozumiem, że Jacka Solińskiego, jako malarza i grafika, motywują w takich sytuacjach inne bodźce niż – dajmy na to – prozaika, filozofa czy specjalistę od reklamy wizualnej. W każdym razie dla mnie ten zestaw fotografii z pewnością jest ciekawym doświadczeniem „wystawienniczym”.
Nie zmienia to faktu, że w moim odczuciu zdjęcia te (w końcu jestem ich autorem) nie przywołują żadnej wyrafinowanej metafory, nie niosą żadnego głębszego przesłania, nie udają estetycznych kondensatów, są jedynie – jak mniemam – na poły lirycznym dokumentem fotograficznym, którego przewodnim motywem okazuje się woda i… cisza. Oczywiście każda fotografia (w przeciwieństwie do jakiegokolwiek nagrania audio) jest w pewnym sensie niemową, fotografia sama z siebie nie wydaje dźwięku, ale czym innym jest fotograficzny obraz „ryczącego” wodospadu lub sztormowej fali rozbijającej się o beton falochronu (skoro już o wodzie i ciszy mowa), a czym innym jest obraz wędkarzy „milczących” nad jasną plamą jeziora lub „bezszelestnych” łabędzi z głowami zanurzonymi w ciemnej morskiej wodzie. Z tego też powodu moim ulubionym w tym zestawie zdjęciem jest obraz pustego sopockiego mola (a właściwie jego fragmentu), obraz, na którym nic się nie dzieje. Jest więc ten kadr czystą wizualnością, a nawet ciszą niemal doskonałą, bez jakiejkolwiek opowieści ukrytej w szarościach rozjaśnionych rozproszonym światłem spokojnego dnia.
Krzysztof Szymoniak
Krzysztof Szymoniak
Urodził się w 1953 roku w Kępnie. Od roku 1969 mieszka w Gnieźnie, od połowy lat 80. zawodowo związany z Poznaniem. Od 43 lat zaprzyjaźniony z Galerią Autorską Jana Kaji i Jacka Solińskiego w Bydgoszczy, w wydawnictwie której ukazały się trzy jego tomy poetyckie: „Wszędzie, skąd wracałem” (2006), „29 prac Szymona Słupnika” (2007) i „Światłoczułość” (2009). Ostatni sekretarz redakcji poznańskiego miesięcznika NURT oraz założyciel i pierwszy redaktor naczelny ogólnopolskiego dwutygodnika literackiego NOWY NURT. Absolwent poznańskiej polonistyki. Laureat, z roku 1988, poznańskiego Medalu Młodej Sztuki za reportaże literackie oraz srebrnego medalu „Za zasługi dla rozwoju twórczości fotograficznej”, nadanego w roku 2019 przez Fotoklub Rzeczypospolitej Polskiej. Przez ostatnie 20 lat był wykładowcą na Uniwersytecie Adama Mickiewicza. W swoim dorobku posiada kilka zbiorów wierszy, kilka tomów prozy oraz cztery tomy eseistyki okołofotograficznej, w tym dwutomową monografię „Bez przysłony” poświęconą w całości, ukazującemu się przez 13 lat „Kwartalnikowi Fotografia”. Autor tekstów o literaturze (ostatnio w TWÓRCZOŚCI nr 9/2021) i fotografii, uczestnik wystaw indywidualnych i zbiorowych. Przez kilku lat zgłębiał historię i teraźniejszość Cieszyna, Zaolzia i Śląska Cieszyńskiego, czego efektem jest jego najnowsza książka pt. „Zapiski cieszyńskie”. Obecnie pracuje nad całorocznym projektem literacko-fotograficznym – 365. ARCHEOLOGIA PAMIĘCI. GNIEZNO 2022.
[fot. Mariusz Hertman]