Wojciech Kass – poezja
Wiersz z tytułem przy końcu
Miałem do ciebie napisać coś
o żywiołach i coś o nieboszczykach,
żywioł ulewy poznasz po rozmiarze kałuży,
wiatru po złamanym drzewie, żywioł
ognia wciąż dymi na pogorzelisku
w powtarzanych w telewizorze obrazach
aj, tyluż prawdziwków nie zebrałem
tego września w lesie, a żywioł słowa?
Jest jak wgniecenie duszy, która
z trudem wraca do poprzedniego stanu
skarlenia. O nieboszczyku nie będzie,
nie bo albo bo nie – wybieraj rycerzyku.
Przychodzą mi do głowy przeciwieństwa:
Troskliwa pasterka / sfrustrowana
partnerka, pocieszyciel / przeszkodziciel,
świat według Kiepskich / świat według
świętego Jana Pawła II, uczonek / ułomek;
tylu ludzi rozgląda się, a za prawdą nikt
lub ktoś tak cichy, że ominął go hałaśliwy paw,
znany spiker rozgląda się za dziewczyną
a na pasach przejeżdża staruszkę.
Nie mówmy o nim; popatrz i idź dalej
– to zdanie wtrąca sam Dante i napomina:
Dal to wiele więcej niż podglądactwo
lecz równie dobrze możesz się cofnąć,
aby ten wiersz rozpocząć tytułem,
wybrzuszone morze, nie – wyburzone morze.
Nastaje czas słabych ludzi, a przyszłość
szykuje się, aby im zabrać To.
U mnie nastaje głęboki wieczór, napina
złota cisza i nie czas żałować wianków,
gdy siwieją włosy, ściągali je z głów
królewiątka ziemi i ty wrzuć na susz
lub od razu w ogień.
Intermezzo
Co było otwarte,
a co takiego
było otwarte,
że znów jest zamknięte?
Co było jasne,
a co takiego
było jasne,
że przeszło w ciemne?
Zamknięte i ciemne
zatrudnione,
otwarte i jasne
zwolnione.
Kawałek szkła w ręku
Nadrzeczna dolina trójfiołka,
płochliwej kuropatwy, aj, i stado owiec
jak przybrudzona chmura na zielonym niebie.
Wciąż nie rozstrzygnąłem, co nam lepiej
wychodzi – życie czy umieranie, ale wiadomo
rzecz to bez dna jak arcydzieło,
a jak lumpować to – cóż za miasto stać
na wypisanie złotą literą Welcome lumpa –
więc jak lumpować, to w Supraślu
gdzie tyle łąk do trzeźwienia i ławek
dla poganiaczy turbowołu naszego wieku.
Prawda jest w powijakach, a ustalenia
na wierzchu, widzisz rój pszczół nad ulami?
Tak zaczyna ustalać się początek lata,
a poza tym, to lekcja atomów i ich ruchliwej
pracowitości, która kałuży, mostkowi
nad żywą żyłą rzeki, kąpiącym się i nam
lumpiącym przydaje powłoki, a gdyby
atomy zwolniły, to bylibyśmy niewidzialni?
Tłuste bachorki z zachodu wystawiły
pomnik Leninowi, widoczny za pośrednictwem
kamer na cały świat, a w Biedronce
usłyszałem: – Czy kiełbe kupiła?
– To czym zagryziemy wódę? I trzy maciory
wyszły zza wysokiej póły jak trzy miesiące
z ogonkiem różowej samogłoski czwartego.
Język marketu nie jest językiem pokoju
nowożeńców; muszę być zdrowy,
aby ciebie kochać więc gdy wyzdrowieję
na ucztę zaproś żałobników, znajdą
w niej ujście rozchwianie świata i dolina
trójfiołka, gdzie uprawialiśmy miłość
przed – lub co za różnica – po otrzymaniu
mandatu, który był faktem nagim i nagłym,
lecz wcale nie ostatecznym. Najgorsze
co nas spotyka, to życie w towarzyskim
kłamstwie dostarczanym bez ustanku
i jak trąd wypaczającym sklepienie duszy.
Późne popołudnie łamie się jak latawiec
i spada, drzewa ciemnieją i miejscami rozbłyskują
jakby zachodzące słońce było kawałkiem szkła
w ręku małego rojbra; siadaj do czuwania,
na rowerze zbliża się chłop, a że nasz czas
jest niepewny, to i on może się wywrócić.
Oko
Dlaczego starość nie jest życiem? Jest
tyle, że od strony kresu, zgarbionego drzewa
nic to, że fatum podstępnie wywozi na taczkach
widok za widokiem. A oko widziało i nabrało.
Rzecz w spojrzeniu; czy nie dziwem
są ruchy kochanków na chybotliwym kajaku
w górze rzeki albo w rozpostartym hamaku
metr nad ziemią? Oko widziało i nabrało.
I w uśmiechu; bo chutliwe ruchy
przypominają burleskę, w której aktorzy
grają role nazbyt szybko. Na domiar kajak
tonie, hamak spada. A oko widziało i nabrało.
I bez nas do przymrozków będą rosły
astry, fale podlizywać stopom cypli, ajer
zakwitać, a koty marcować w manii instynktu
pod marami urbis. Choć oko widziało i nabrało,
to światłu trzeba dać odpocząć, wodzie
wytchnąć, a gdy coś wpełza w mrok,
to wypełza z niego czarniejszym? – Mów Arielu.
Teraz mój lesie, gdyż oko widziało i nabrało,
dopiero teraz, gdy cię wycięto zacząłem
błądzić; jaskinie chmur, ciężkie zady nocy.
Dlaczego drewniejesz serce? Nie mam innego.
I nie ma jednakiego lasu. A oko widziało i nabrało.
Wywieziono mateczniki, wyniosło się echo
szum kniei przepadł jak głosy matki, ojca. Paliwo
jest świetliwem zalanej w trupa cywilizacji
dożynającej naturę nożem postępu. Oko widziało.
Wielu ma swoją otchłań, lecz ja za sobą
ciągnę tło, które nie pohukuje, nie wygląda.
Durnie wielbią skończone, a ich tratwy
kręcą się w kółeczko. Oko zaś widziało, nabrało
i nabrało się.
Brzoskwinie
W zenicie lata, kiedy światło zaczyna przejrzewać
(czy światło przejrzewa?), kiedy brzoskwinia
jest skupioną kroplą słońca, słodką
łzą solarną, żegnaliśmy spalonego na proch,
nasze sylwety odbijały się w marmurowych
płytach kolumbarium – jak w lustrach
czarnych i połyskliwych.
Po to był ten pogrzeb, po to był zenit lata i sady
słodkich łez słońca, abym spalonemu
na proch zadał po raz pierwszy pytanie,
w gruncie rzeczy zasadnicze
bo przywołujące jadalne światło,
czy lubiłeś mój spalony, mój
umarły, czy lubiłeś
brzoskwinie?
Drzewo
Mam 57 lat, nadal poznaję drzewo poezji.
Patrzę na nie dniami i nocami
kiedy świtają i zmierzchają dni
kiedy zapadają i pierzchają noce.
Patrzę zawzięcie i zachłannie, kto pomyślałby,
że na drzewo można tak patrzyć.
I wreszcie je zobaczyć.
Poezja jest niczym innym, jak znakiem cierpienia.
Ani więcej, ani mniej.
Jest tym.
Bywa, że nie tym.
Szepty na strunę k i g
Mówi:
przyjdźcie do mnie, a ja was pokrzepię.
Ten drugi, który stoi za jego plecami
i usiłuje zabrać mu twarz,
ten drugi mówi:
przyjdźcie, a ja was pogrzebię.
* * *
„Otwarte na klucz” – tom znakomity, poruszający, a maestria stylu poety aż mnie onieśmiela. Cudowna jest atmosfera tych wierszy. Ten styk realu z metafem, te oczarowujące jakości i błyski w przestrzeni międzysłowia, ta lekkość i głębia zarazem; wszystko to są walory, jakich w poezji szukam nieustannie, a znajduje rzadko. Kass jesteś pewniakiem, bo ciągle odkrywa coś nowego. Nie nudzi formą, wciąż zaskakuje. I to jest walor ważki i wielki. Jego poetycki i rzemieślniczy warsztat jest po prostu, mistrzowski! To poezja mądra, bo dojrzala jak owoc, który swej barwy i smaku dochodzi w spokoju, wedle naturalnego boskiego rytmu. Cud życia i cudowne momenty przeżywania. Cieszę się, że Kass pisze i że dzieli sie swoim istnieniem w Istnieniu z nami, czytającymi. Radość!.
Robert Gawłowski, Wrocław
„Otwarte na klucz” – to tom wierszy odsłaniający Kassa w najlepszym wydaniu; ironiczny, śmiejący się przez łzy, liryczny oszczędnie, ale jak pięknie śpiewający o życiu i poezji, gorzko i zarazem prawdziwie, cierpliwie poszukujący nadziei i znajdujący ją w odwiecznej Tajemnicy, nawołujący, miłujący, współczujący. Kass jedyny w swoim rodzaju. Strażnik poetyckiej pieczęci!.
Włodzimierz Galicki, Łódź
„Słowa tego Poety uderzają, trafiają i zostają – pytając, ukazując, wskazując, ale nigdy nakazując. Jest odważny, nie wciska nam nieznaczącego i z założenia kłamliwego „będzie dobrze”. Mówi jak jest, i że będzie gorzej. Dla mnie to cenniejsze. Uspokaja w mojej niepewności, bo pomaga odnaleźć samego siebie.
Łukasz Borkowski, Warszawa
Opowiedzieć, zasugerować, nauczyć i wzruszyć, umilić dzień, owszem; ale to, co przesądza o randze wiersza albo całej książki, zawiera się w mocy sugestii, w pewnego rodzaju hipnozie, w którą autor – nawet jeśli nie zamierzając - wprowadza nieznanego adresata swych wierszy.
Aby tak się stało, potrzebna jest „pewność ręki”, jak się mawia w przypadku sztuk plastycznych. A tutaj? Wiersze pisane na jednym oddechu, bez wstydu, bez skreśleń. Kass zabrnął – zawędrował – w takie rejony, na wysoczyznę, z której widać, co zakryte, i gdzie nikt mu już nie pomoże, nie podpowie, nie uładzi słów, nie wyprostuje znaczeń. Zderzają się, muskają w tańcu życia i śmierci, łyskają jak woda na kamieniach potoku. Kreator tego wyznania nurza się w żywiole istnienia, nie dbając o poklask, czy zrozumienie. Nie dba, ilu podąża za nim, by usłyszeć. Wie i mówi! Jest nieobliczalny, ale policzalny. Gniewny i miłosierny.
Marek Rapnicki, Racibórz
Gracjan Kaja – rzeźba
* * *
Ilekroć medytuję nad rzeźbami Gracjana Kaji tylekroć nie mogę oprzeć się wrażeniu dwóch sprzecznych żywiołów, które kierują twórczą ręką i artystycznym gestem tegoż artysty. Jednym z nich jest siła i pewność, drugim delikatność i czułość. Pierwszy, tak sądzę, jest atrybutem bardziej zewnętrznym czyli zmysłowym, a nawet drapieżnym, drugi wewnętrznym, a więc eterycznym, przynależnym sferze uczuciowej. Oba te atrybuty znajdują ujście w jego rzeźbiarskiej ręce. Po której stronie dłoni lokuje się siła i pewność artystycznego gestu Gracjana Kaji, a po której czułość i delikatność? Tego doprawdy nie wiem. Pewnie lokują się przemiennie, po wewnętrznej i zewnętrznej stronie. Przemiennie i zarazem jednocześnie.
A tak na marginesie: nigdy nie umiałem opisać wnętrza ludzkiej dłoni, jest ono tyleż samo wyrażalne i oczywiste, co niewyrażalne i tajemnicze.
Wojciech Kass
* * *
(…) To niebywałe: pierwszy raz od dziesiątków lat w portrecie KIG uchwycone zostało podobieństwo - tu nikt nie może się pomylić o kogo chodzi. A próbowali tego mistrzowie (…). I wydawałoby się, że takie charakterystyczne rysy, łatwe do narysowania - i nic. A tu, w pracy pana Gracjana Kaji wszystko jest. A miał przecież do dyspozycji jedynie kiepskie zdjęcie. Jak to dobrze, że poeta siedzi bosy na pniaku, że można go objąć, popatrzeć mu w oczy. Najlepszy jest, moim zdaniem, z profilu. Poruszył mnie ten pomnik, że patrzy na jezioro, że słucha szumu drzew... że jest tu obecny nie tylko i w sercach ludzi tutaj dla niego przyjeżdżających. Myślałam o nim niemal całą noc; dobrze że jest taki właśnie. Właściwie po raz pierwszy zrobiło mi się przykro, że nie mogę przyjechać i zobaczyć go, posiedzieć koło niego, pomyśleć o latach które się przewaliły i nad nim, i nade mną, i nad Praniem. I nad nami wszystkimi. Pragnę Panu podziękować za ten pomnik, za zdobycie pieniędzy, za znalezienie takiego rzeźbiarza, za pomysł wreszcie. Wierzę, że bosy poeta odpłaci Panu z nawiązką za ten dar - może jakimś tonem niezwykłym w wierszu, może uśmiechem w codzienności. Pozdrawiam Pana najserdeczniej i raz jeszcze dziękuję.
Kto to jest Gracjan Kaja? Proszę mu przekazać słowa mojego zachwytu.
Kira Gałczyńska
Fragment listu Kiry Gałczyńskiej do Wojciecha Kassa, 10lipca 2012
* * *
(…) Gracjan Kaja, zafascynowany dawnymi mistrzami – Grünewaldem i Memlingiem – udowadnia w swoich rzeźbach, że to nie stylistyka, czy wybór medium decyduje o aktualności dzieła, ale umiejętność obserwacji i przenikliwość twórczego spojrzenia. Pozostaje wierny, wbrew pryncypiom postmodernizmu, figuratywnej formie, czyniąc z niej, tworzywo żywo reagujące na puls współczesności. W potężnym gipsowym ciele ukrzyżowanego Chrystusa zostają „wskrzeszone” kunszt i jednocześnie autentyczny humanizm sztuki minionych wieków. Kaja w swoim dziele potwierdza, że prawdziwa istota człowieczeństwa, które przekracza ciasne ramy fizyczności, nie może zostać zrozumiana bez takich wartości jak: cierpienie, ofiara i poświęcenie.
Mateusz Soliński
„Nie ma sztuki bez człowieka” (fragmenty wywiadu z Gracjanem Kają)
Człowiek
Podstawowym tematem Pana rzeźb jest człowiek. Postać. Dlaczego?
Trudne pytanie. Zawsze interesowała mnie postać ludzka. Moim zdaniem, uprawianie sztuki jest często pewnego rodzaju terapią albo autoterapią. Jest sposobem radzenia sobie z rzeczywistością. Nawet, jeśli człowiek nie jest tematem, nie jest obecny w tym obiekcie sztuki, to i tak on tam zawsze jest. Bo jest tam artysta. I on się leczy albo chce leczyć innych. Dlatego uważam, że nie ma sztuki bez człowieka. Ja od tego tematu nie uciekam. Nawet, jeśli kiedyś malowałem i rysowałem pejzaże, to ta postać tam była. Może jest tak ze względu na twórczość mojego ojca, Jana Kaji, która bardzo wpłynęła na moje postrzeganie. Tak, człowiek to dla mnie główny problem rzeźbiarski i temat. Nie wyobrażam sobie, żeby go nie było w mojej sztuce.
Rysunek, fotografia, rzeźba
Znam Pana wystawy, na których prezentował Pan rysunek, fotografię, a także rzeźbę. Te wystawy zawsze były całością. Jaka jest relacja pomiędzy rysunkiem, fotografią a rzeźbą, w procesie powstawania rzeźby?
Rzeźba dla mnie, to są tysiące rysunków w przestrzeni. A fotografia służy utrwaleniu rzeźby, pokazaniu ją tym, którzy nie mogą jej oglądać na żywo. Fotografia jest też sposobem przedstawienia rzeźby w innym wymiarze – druku, a także procesu jej powstawania. Rzeźba jest więc w centrum, a rysunek jest przygotowaniem. Czasem jest nim również fotografia. Tak jest w „Tancerzach”. Jak już powiedziałem, nie korzystałem z modeli, tylko ze zdjęć. Wcześniej robiłem rysunki.
Tak, jak Pani zauważyła, na wystawach często zestawiam rysunek, rzeźbę i fotografię. Chcę przez to pokazać, że nie mógłbym tylko zajmować się rzeźbą. To jest nie możliwe. Muszę rysować, żeby umieć rzeźbić. Muszę fotografować, żeby dobrze obejrzeć rzeźbę. Dla mnie te trzy sposoby utrwalania rzeczywistości są niezbędne.
Rzeźba „Gałczyńskiego” w Praniu, na Mazurach
A rzeźba znajdująca się w leśniczówce w Praniu, na Mazurach, gdzie tworzył i mieszkał, wraz z rodziną, Konstanty Ildefons Gałczyński? Niezwykła. Poeta siedzi na pniu drzewa, wpatrzony w niebo, a jego bose stopy dotykają ziemi, trawy. Co jest w jej wewnętrznej warstwie: charakterystyka człowieka, poezji, miejsca, związku poety z naturą?
To na pewno. Ja sobie nie wyobrażam, aby w tym miejscu – a Gałczyński przebywał i mieszkał w wielu miastach Polski i za granicą – on wyglądał inaczej. Poeta do Prania przyjechał, aby odpocząć. Ale przecież nie odpoczywał, pisał cały czas. Tam stworzył wiele ważnych dzieł. Odpoczywał, w pewnym stopniu, bo to było pustkowie, z dala od ludzi. Nie, nie wyobrażam sobie, podobnie jak i Wojtek Kass*, aby Gałczyński w tej leśniczówce wyglądał inaczej, niż tak, jak tam żył. On tam chodził boso, w podkasanych spodniach i w bawełnianej koszuli. Chodził po lesie i czerpał z tego lasu. Z tego spokoju, harmonii i przyrody. Tak tam żył. To właśnie chciałem pokazać.
Gałczyński siedzi na trawie i patrzy na jezioro, na horyzont. Starałem się go przedstawić, jako człowieka trochę zmęczonego, „przygarbionego” z powodu swojej przeszłości. Zamyślonego i w spokoju wewnętrznym. Ale, gdy się przyjrzeć mimice jego twarzy, to widać, że nie jest to całkowity spokój. To nie są rozluźnione rysy. On nie „odpływa” w naturę tak do końca. Widać, jak przebiega w nim pewien proces myślowy. Coś przeżywa, jakieś emocje. Tylko jego oczy patrzą w jeden punkt. Ale twarz jest trochę napięta. Nie chciałem, aby był zupełnie odrealniony, bo myślę, że on taki nie był. Nawet w leśniczówce w Praniu. (śmiech) To jest moje przypuszczenie.
Rzeźba „Ukrzyżowanie” wg Matthiasa Grünewalda
A pierwsza Pana rzeźba, jaką poznałam, czyli rzeźbiarska interpretacja obrazu „Ukrzyżowanie” z ołtarza w Isenheim – Grünewalda? Ta praca znajduje się teraz w kościele zakonu Zgromadzenia Świętego Ducha w Bydgoszczy. Moim zdaniem, jest to wizerunek wstrząsający. Także poprzez wyraziste uplastycznienie, właściwe rzeźbie. To jest kolejna inspiracja sztuką dawną. Wskazuje Pan na konkretne dzieło. Na ten moment w historii sztuki, kiedy renesans łączy się ze średniowieczem, sztuka włoska ze sztuką niemiecką i niderlandzką, realizm z ekspresją. To możemy odczytać. A Pan jakby dopełnił charakterystyki tej rzeźby?
Dla mnie ten ukrzyżowany Chrystus Grünewalda jest chyba najważniejszy. Dlaczego? Towarzyszy mi już od dawna. Gdy byłem mały, często chorowałem i musiałem być w domu. Tata dawał mi do oglądanie różne albumy, z obrazami, rysunkami. Rzeźby – mniej. Od razu album z pracami Matthiasa Grünewalda stał się moim ulubionym, obok albumu Hansa Memlinga. (śmiech) Dziwny to był wybór. Ale taki był. Już wtedy, chorując i leżąc w łóżku, próbowałem rysować fragmenty z tego obrazu. Do tej pory mam kilka tamtych rysunków.
Będąc studentem rzeźby, podczas urlopu dziekańskiego, w trakcie mojej podróży po Ameryce Południowej, zwróciłem uwagę na sztukę sakralną Indian. Chrześcijańską. Ta sztuka natchnęła mnie do tego, aby stworzyć coś prawdziwego, namacalnego i żywego – dla mnie. Prawdziwy wizerunek. Ponieważ wiedziałem, że to zawsze był Grünewald, podjąłem się zadania wyrzeźbienia tego wizerunku. Po raz pierwszy. Nie wiem, czy po raz ostatni...
Hanna Strychalska
Wojciech Kass
Urodzony w 1964 r. w Gdyni, poeta i eseista.
Opublikował tomiki: Do światła (1999), Jeleń Thorwaldsena (2000) – za które otrzymał nagrodę im. Kazimiery Iłłakowiczówny i nagrodę Stowarzyszenia Literackiego w Suwałkach, Prószenie i pranie (2002), 10 Gedichte aus Masurenland (2003), wybór wierszy w języku polskim i niemieckim), Przypływ cieni (2004), Gwiazda Głóg (2005) – nominacja do „Wawrzynu” nagrody literackiej Warmii i Mazur, Pieśń miłości, pieśń doświadczenia (z Krzysztofem Kuczkowskim) (2006), Wiry i sny (2008) – Nagroda Poetycka „Otoczak” i nominacja do „Wawrzynu” nagrody Literackiej Warmii i Mazur, oraz 41 (2010). W 2012 ukazała się publikacja pt. Czterdzieści jeden. Wiersze i glosy, zawierająca pieśni z 41, dziennik poety z okresu ich pisania, komentarze krytyków i historyków literatury o tym tomie oraz wiersze nowe. W 2014 kolejny tomik Ba! Dwadzieścia jeden wierszy, w 2015 Przestwór. Godziny nominowany do Nagrody Literackiej Stoł. Miasta Warszawy. W 2016 ukazał się wybór jego poezji Pocałuj światło. 89 wierszy, w 2018 Ufność. Trzy poematy, w 2019 Objawy – wyróżniony Nagrodą Poetycką im. ks. Jana Twardowskiego, w 2020 Metaf – również wyróżniony Nagrodą Poetycką im. ks. Jana Twardowskiego. Jest autorem opracowania o związkach Czesława Miłosza i jego krewnych z Sopotem Aj, moi dawno umarli (1996), książki eseistycznej Pęknięte struny pełni. Wokół Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego (2004) nominowanej do Wawrzynu nagrody literackiej Warmii i Mazur, współautorem słownika Mazury. Słownik stronniczy, ilustrowany (2008) oraz współredaktorem (wraz z prof. Jarosławem Ławskim) Z ducha Orfeusza. Studia o polskiej poezji 2010-2016 (2018). Wraz z żoną Jagienką, w ramach serii książka do pisania wydawnictwa „Austeria” opracował tom Pranie (2019) oraz Gałczyński (2020). Esej Wojciecha Kassa Światło jaśnie gość zainaugurował serię broszur „Prelekcje Mistrzów Wydziału Filologicznego Uniwersytetu w Białymstoku (2018). Pod koniec 2018 roku ogłosił Tak. Trzy eseje o poezji, trzy lata później w 2021 roku pisarski notes – Ręka pisząca.
Należy do Stowarzyszenia Pisarzy Polskich i Pen Clubu. Był stypendystą Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego (2002, 2008). Wchodzi w skład redakcji dwumiesięcznika literackiego „Topos”. Prowadził zajęcia creative lighting w Studium Artystyczno-literackim Uniwersytetu Jagiellońskiego oraz na Wydziale Filologicznym Uniwersytetu Białystockiego. Członek rady naukowej serii wydawniczej Colloquia Orientalia Białostocensia. Ponadto jest pomysłodawcą i wieloletnim sekretarzem przyznawanej od 2011 roku Nagrody Poetyckiej im. K.I. Gałczyńskiego „Orfeusz” za najlepszy tom poetycki ukazujący się w Polsce. Uhonorowany za dorobek literacki nagrodą „Nowej Okolicy Poetów” (2004) oraz „Sopocką muzą” – nagrodą prezydenta Sopotu (2011), ponadto: Oznaką Honorową za zasługi dla województwa Warmińsko-Mazurskiego (2014), brązowym (2007), srebrnym medalem Zasłużony Kulturze „Gloria Artis” (2015).
Jego wiersze tłumaczone są na język niemiecki, angielski, włoski, francuski, hiszpański, litewski, czeski, słoweński, serbski, chorwacki, bułgarski, rosyjski.
Od 1997 r. pracuje i mieszka w Muzeum Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego w Praniu na Mazurach.
Gracjan Kaja
Urodzony w 1980 w Bydgoszczy, gdzie ukończył VI LO. Absolwent Wydziału Terapii Zespołu Szkół Medycznych w Bydgoszczy. W 2008 ukończył Akademię Sztuk Pięknych w Gdańsku na wydziale rzeźby – dyplom w pracowni Sławoja Ostrowskiego. Podróżnik. Uprawia rzeźbę, rysunek oraz zajmuje się grafiką komputerową, a także fotografią, głównie reportażową, z wypraw po krajach Ameryki Łacińskiej (Argentyna, Boliwia, Brazylia, Chile, Peru, Wenezuela). Autor dziewięciu wystaw indywidualnych fotografii, rysunku i rzeźby. Uczestniczył w jedenastu wystawach zbiorowych rzeźby, rysunku i fotografii. Autor kilku monumentalnych rzeźb m.in.: „Ukrzyżowany” (wg obrazy Matthiasa Grünewalda) w Wyższym Seminarium Duchownym Bydgoszczy, „Konstanty Ildefons Gałczyński” w Praniu