Hanna Kacewicz-Sygidus – poezja
List z Betlejem
Jestem tu w Betlejem,
i przez niskie zwieńczone łukiem drzwi,
po półkoliście opadających stopniach,
schodzę do groty, w której stały zwierzęta,
u wejścia klęczeli Trzej Królowie,
a w żłobie leżało Dziecię.
Tak pisał Sandor Marai, węgierski pisarz
w 1926 roku z podróży na Bliski Wschód.
W środku groty paliła się lampka,
zima musiała być wtedy w Judei surowa.
Zwierzęta ogrzewały nowonarodzonego,
Wysoko w niebie wschodziła Gwiazda
I słychać było śpiew pasterzy.
To z tej owczarni wyruszył człowiek
I głosił ludziom pokój.
Czytanie poezji
Od czasu do czasu
czytam poezje
moich Mistrzów
Dawno już zamilkli
ale przychodzą
nie zawsze wtedy pada deszcz
Uchylają kapeluszy
i odsłaniają woalki
Milczą
a przecież tyle jeszcze
mają mi do powiedzenia
czystym głosem
* * *
Pani Adrianie Szymańskiej
Dziękuję
za mądrość dzikich ptaków
ona też mnie zawstydza
ale i zadziwia
I za fotografie
na których wszystko
co było kochane
A najbardziej
za cyklameny
* * *
To wszystko jest ważne i nieważne
odkurzona lampa w kuchni
i czysty obrus na stole
chleb z makiem lub bez
i bułka pyzata jak księżyc
Książki stoją na półce
jak wojsko na przeglądzie
i tyle w nich mądrości
że świat im nie sprosta
a cóż dopiero ja
Ostatnia samotność
Ta ostatnia samotność
przyjdzie kiedyś nie wiadomo skąd
Hebanowy las w znakach mroku
wyruszy w martwy krajobraz
i wzgórza zbiegną w rudy zmierzch trawy
W drzewie otworzy się kora
zadraśnięta do żywej krwi
* * *
Rodzicom
Cała jestem z krwi
ich serdecznych palców
z wysokiego płomienia poranka
którego dotknęłam pierwszym krzykiem
Noszę w sobie
te same źrenice zmierzchu
ten sam popłoch i zgiełk niepewności
ten sam błysk nerwu
co wystrzelił z drzewa
pięciolistnym dotykiem
* * *
Tej wiosny
nieśmiałej a może tylko kapryśnej
znów usłyszałam głos mojego ptaka
śpiewał zawsze na wysokich rejestrach
ale nie sposób było go dostrzec
Pozazdrościłam Poecie z Prania
widoku sikor z jasnożółtymi brzuszkami
duktu w lesie co prosto jak strzelił
szklanej tafli jeziora
tej bliskości świata co w nas i obok nas
Pytania
Te pytania wracają
pytania pierwsze
o początek rzeki
o stromość góry
o wysokość drzewa
Wzdłuż ciemnej ściany lasu
zgarbiony kamień orze ziemię
suche języki pokrzyw
bieleją w wysokie południe
czas rzeźbi wzór liści
i kruszy palcem pordzewiały korzeń
* * *
Strużką krwi
płynę w obieg świata
W zatoce świtu
pełno jeszcze śpiących ryb
i ziemia wschodzi posłusznie
wilgotnym źdźbłem trawy
W ciszy nawołuje
niebieski dzwonek powietrza
Pięknookie zwierzęta
Już biegną przez moje ręce
A ziemia w nas płonie
W płucach żegluje wiatr
I w tunelach serc naszych
huczy od wiecznych przeciągów
W snach drżymy jeszcze
unosząc się na skrzydłach
połykamy czerwone słońce
rzęsą świtu wpadając w oko nieba
A ziemia w nas płonie
wiecznym ogniem
po ciemniejący horyzont dłoni
Pisanie jest dla mnie odnajdywaniem siebie w czarno-białej kaligrafii znaków, zapisem chwili, co jest równoznaczne z poszukiwaniem własnej tożsamości, próbą określenia własnego stosunku wobec mijającej rzeczywistości, wobec zwykłych i mniej zwykłych wydarzeń. Czy warto o tym pisać? Nigdy się nad tym nie zastanawiałam. To zawsze przychodziło samo i nagle. Pytanie jest proste i oczywiste, ale odpowiedź trudna i nieoczywista, tak jak to dzieje się w przypadku próby odpowiedzi w sferze egzystencjalnej i eschatologicznej.
Twórczość poetycka, podobnie jak małe prozy – miniatury prozatorskie, które czasem popełniam na prywatny użytek – jest także poznawaniem samej siebie poprzez innych ludzi, sposobu ich odczuwania i odbierania świata. Często jestem wtedy zaskakiwana własnymi słowami, obrazami, które są być może pozbawiane naturalistycznych opisów, choć już sam szum deszczu jest dla mnie zamyśleniem, chwilą refleksji nad trwaniem i przemijaniem, bo te właśnie lejtmotywy są jakby wieczne w moim pisaniu, podobnie jak cisza, którą w sobie noszę, ale wiem, że jest to cisza pozorna i któregoś dnia zamieni się w krzyk dopóki trwa życie – jako wartość sama w sobie.
Jestem tu i teraz, chcę być gotowa na wszystko, co niesie z sobą świat, na spokój i zgiełk, na trwanie i przemijanie, na radość wielką i małą, na cierpienie, miłość i śmierć.
Hanna Kacewicz-Sygidus
Zofia Rybiańska – obrazy
(z kolekcji Mariusza Rybiańskiego)
Rybiańska czyli soczystość barw
Starzy artyści widują się bardzo rzadko. Tworzą dość zamknięty klan, podobnie jak młodzież, lecz w przeciwieństwie do niej nie tylko nie widują się codziennie, ale zgoła wcale. Spotkanie osobiste starych artystów jest wydarzeniem pojedynczym, czasem kilkakrotnym. Na ogół nie bywają na pogrzebach.
Starzy artyści już nie chcą dowiadywać się niczego o kolegach i koleżankach. Starzy artyści całe życie chcieli się dowiedzieć, jakimi są artystami. Wyglądali tego swojego Wielkiego Krytyka, który objaśni ich ludziom oraz im samym. Życie artystyczne może i bywało ciekawe, ale przeważnie jednak nudne, a to, co istotne, miał im powiedzieć Wielki Krytyk.
Kiedy większość rówieśników już umarła, umarło także ich życie artystyczne. Zostało więc tylko czekanie na Wielkiego Krytyka, który objaśni i doceni. Nic więcej już ich nie ciekawi. Nawet pieniądze niezbyt obchodzą.
Kilka miesięcy temu akurat stałam na przystanku i nagle zrozumiałam, że stoję naprzeciwko okien Zosi, że Zosia mieszka tutaj od wielu lat. Okna nieco przykurzone, nic nie było widać. Przypomniałam sobie, że dawno temu uciekła jej czarna kotka, którą więziła w domu przez kilkanaście lat z powodu przerażenia, jakie budziła w niej myśl o ewentualnych kociętach. Od ucieczki kotki i śmierci ojca nikt z Zosią nie mieszkał. Myślę, że to dla ojca – przedwojennego pułkownika Zosia zapraszała nas, czyli grono pedagogiczne Liceum Plastycznego (właściwie samych plastyków) co roku po pochodzie pierwszomajowym na wódeczkę z zakąskami. Robiła świetne sałatki. Rozmowy były wesołe i ciekawe, a wódeczka zimna. Ojciec Zosi, człowiek inteligentny, wykształcony i oczytany, a przede wszystkim towarzyski i pogodny, nadawał ton. Przy nim wszyscy koledzy, dosyć już podniszczeni zaniżonymi wymaganiami „socjalizmu”, starali się jak mogli używać intelektu, na co dzień mało potrzebnego.
Ach, gdzie są niegdysiejsze śniegi!
Śnieg leżał na cmentarzu gdy chowano pana pułkownika; chór, do którego należał, odśpiewał mu przepięknie a’capella „W mogile ciemnej śpisz na wieki”, co na tle pędzących z wiatrem chmur i przebłyskującego nieba wywarło na mnie wstrząsające wrażenie.
Zosia obracała się zawsze w kręgu koloryzmu – jest wyrafinowaną kolorystką (o takim wyrafinowaniu młode towarzystwo startujące w BWA mogłoby tylko pomarzyć, gdyby wiedziało, że o tym marzyć można). Nikt z kolorystów już świata nie zgubi. Ten świat, który istnieje teraz, „zgubiony” zostanie w inny sposób. Zosia w swoim malarstwie parokrotnie próbowała się wyrwać z koloryzmu, ale były to próby nieudane. Pamiętam z wystawy poplenerowej jej oleje na temat korzeni drzew. Korzenie rosnąc nie kierują się estetyką i ich „dziwność” tłumaczy się zupełnie innymi prawami (rośnięcia) niż sztuka, toteż był to tylko rodzaj barwnego ekspresjonizmu, trochę „dziwny”. Innym razem Zosia zafascynowała się konstruktywizmem, który dla niej był konstrukcją. W ramach nauczania owej konstrukcji kazała uczniom malować szkielet człowieka (był taki plastikowy w Liceum).
Pamiętam jej najpiękniejszą wystawę – pastele. W tej technice Zosia z pewnością jest mistrzynią, i to nie tylko na skalę naszego Kaczego Dołu. Subtelności spostrzeżeń dorównywało mistrzostwo techniki. Próbowałam wtedy pasteli, tak że coś o tym wiem. Były to przede wszystkim pejzaże, sporego formatu jak na tę technikę. Takiej soczystości barw w życiu nie udało mi się osiągnąć. Zaczęłam malować pastelami w przekonaniu, że to łatwa technika. Cóż za pomyłka!
Zosia chciała (może podświadomie), abym była jej Wielkim Krytykiem. Nie sprostałam tej roli, choć wtedy powiedziałam jej prawdę, że jej pastele są cudowne. Wierzyła mi. – Ty nigdy nie kłamiesz! – stwierdziła wtedy . Nie wiem, dawno jej nie widziałam, ale myślę, że nadal czeka na swojego Wielkiego Krytyka. Czasami przychodzi za późno.
Zosia zmarła w grudniu 2003 roku, trzy miesiące po napisaniu tego tekstu.
Elżbieta Wróblewska
Zofia Rybiańska
Urodzona w 1925 r. w Brzesku nad Bugiem, zmarła w 2003 r. w Bydgoszczy. Ukończyła Wydział Sztuk Pięknych UMK w Toruniu w pracowni prof. St. Borysowskiego i prof. T. Niesiołowskiego. Była członkiem ZPAP. W latach 1960–1981 uczyła w PLSP w Bydgoszczy malarstwa i rysunku. Autorka 10 wystaw indywidualnych oraz uczestniczka wielu plenerów i wystaw zbiorowych. Laureatka nagród m.in. MKiSz (III stopnia) za pracę pedagogiczną, Zasłużony działacz Kultury – Odznaka XXX-lecia ZPAP – Bydgoszcz, Złoty Krzyż Zasługi – Zasłużony dla woj. bydgoskiego. Prace w zbiorach muzeów w Bydgoszczy, Włocławku, Chełmnie oraz w zbiorach prywatnych.
Hanna Kacewicz-Sygidus
Urodzona w 1955 r. w Łodzi. Ukończyła polonistykę na Uniwersytecie Łódzkim. Od 1980 r. związana z Poznaniem. W latach 90. dziennikarka lokalnej prasy. Od 1998 r. bibliotekarka w jednej z filii Biblioteki Raczyńskich (obecnie na emeryturze). Debiutowała w 1975 r. w łódzkich „Odgłosach”. Wielokrotnie nagradzana w ogólnopolskich konkursach poetyckich. W 1987 r. ukazał się jej debiutancki tomik poezji „Ostry dyżur ciszy”. Publikowała wiersze w takich czasopismach, jak m.in.: „Radar”, „Nurt”, „Czas Kultury”, „Fakty”, „Poezja”, „Okolice”, „Integracje”, „Miesięcznik Literacki” i w almanachach: „Którzy pamiętali słońce” (Poznań, 1981), „Przedpole” (Poznań, 1986) oraz w „Almanachu jednego wiersza (tekstu) grupy CENTAURO (Łódź, 1990).