Małgorzata Grajewska – poezja
Barwy scalone. Czerwono - czarna
zawsze dotykam krwawej plamy na asfalcie
tamtego lata czułam jej gorący puls
złudzenie życia albo oddech śmierci
póki nie rozpłynęła się w deszczu
wydawała słodką woń
jak świeża róża na czarnym granicie
to nieprawda że czerwień znikła
tylko ja wiem jak rozlewa się deltą
i wypełniała wyschnięte koryta tętnic
gdy dobijam do brzegu
Barwy scalone. Niebiesko - żółta
jest takie miejsce
gdzie pole rzepaku przekracza granice nieba
pora nijaka lecz naznaczona konkretną godziną
jak nieszczęśliwe położenie słońca
skrzydła aniołów na pewno są niebieskie
kołyszą żółtym łanem w pośpiechu
przenikają bezdech i krzyk na przemian
horyzont nie ma już znaczenia
poza mną jaskrawe pole
blady błękit ponad
Barwy scalone. Szaro - szara
poczucie winy w swej uporczywości
przewyższa nawet nieśmiertelność
tamtego lata zaraziłam się nagłym brakiem
dziś choruję na śmierć
czuję jak popielate dłonie
delikatnie oddzielają siwe włosy
kolejno jeden za drugim
szczególnie o świcie widzę
sine usta niedomknięte
przez zaskoczenie
że z prochu w proch
tak łatwo tak szybko
Porozmawiajmy o odchodzeniu
Szeptem przenikam przezroczystość na szerokość poranka.
W aureoli ci do twarzy, choć za duża i przedwczesna.
Od kiedy przestałeś mówić głosem śmiertelnych,
piszę wiersze – śnieżnie piórka.
A ty mrugasz powiekami jak pawik żałobnik.
Wiesz, że tylko ja słyszę szelest. Znam tajemnicę powrotu.
Nie są ważne kroki, lecz wszechobecny cień,
wydłużany przez nieskończoność do niemożliwości.
I koniuszek srebrnego włosa,
który zwijam w kłębek, w księżyc.
Zapamiętaj moją miłość.
* * *
Mors malum non est, sola ius aequum generis humani
Wielki błękit – teleologia barw, czyli rzecz o czułości i kolorach zaświata
Ojcowie liryków funeralnych: Pindar, Symonises z Keon, Newiusz czy też przesławny Owidiusz, znaleźli rychło godnych siebie kontynuatorów – dzieło ich, dotyczące kresu ziemskiego życia, spięte jest bowiem zbyt solidną klamrą z samym faktem istnienia, by nie odcisnęło swego śladu - transcendentalnego piętna na „skórze poezji”. Stąd zdaje się być wręcz niemożliwe, by mogło, jako zjawisko literackie, zaledwie krótkotrwale pojawić się i naraz zniknąć niedostrzegalnie. Wręcz przeciwnie! Funeralna poezja musiała rozkwitać. Dlatego nikogo nie dziwi fakt, iż kontynuacji tego typu twórczości podjął się chociażby sam Francesko Petrarca.
W Polsce poetą, który dla najbardziej nawet nieoczytanego odbiorcy, kojarzy się z misterną sztuką tworzenia trenu, jest geniusz z Czarnolasu. I bez względu na wciąż toczący się bezsensowny i nierozstrzygalny dyskurs, a ściślej bez względu na niepotrzebnie postawione pytanie: czy Kochanowski powołując do istnienia swe najkongenialniejsze z arcydzieł, wystawił wiecznotrwały monument bardziej sobie czy maleńkiej Orszulce, poezja funeralna była, jest, będzie…
W nurt współczesnej funeralnej poezji wpisuje się tom poetycki autorstwa Małgorzaty Grajewskiej zatytułowany blisko, bliżej, za daleko, będący nie tylko literackim zapisem, czy raczej dokumentacją stricte ludzkiego doświadczania śmieci, lecz równolegle polemiką dotyczącą istnienia, straty, pamięci, eschatologii – nadnaturalnej relacji: z kim – z Bogiem?, z drobinami Logosu uprószonymi na ziemię?, z filozofiami świata?, z życiem jakże układnie sprzężonym z nieuchronnością Mors/Śmierci? Z przygodnością istnienia czy z Niebem? Z dzieckiem, które autorka określa mianem „niebieski chłopiec”…?
Literacki krytyk Leszek Żuliński podaje, że w owych wierszach dzieje się „nieustająca rozmowa z Synem. Rozpamiętywanie (…)”. To racja! Ale jest wiele więcej. Także i sam Żuliński natychmiast dopowiada, iż toczy się tutaj dialog także z „Przeznaczeniem i Absurdum”. I to też! bez wątpienia – jego wnikliwa ocena dotyka wszystkiego tego, co ziemskie i teologalne, tego, co jest między jawą a snem, między teraz a szmerem – szeptem pozaziemskości.
Jednakowoż należy tu wyraźnie uwypuklić fakt powiązania poetyckiej czułej imaginacji, sacrum i wariabilistycznego czasu – czasu i magicznego, i ruchomego; zmiennego, zaszyfrowanego w przestrzeni świętej, prawie dotykalnej, mającej właściwość rytu, a zatem odtwarzania – czyli natury mitu [sen, który jest zapisany, śni się in illo tempore] z semantyką kolorów – ów związek tej wstrząsającej, funeralnej poezji z teleologią barw. Jest to coś, czego nie czyni przed Grajewską doprawdy żaden poeta. Żaden, spośród takich poetów, którzy tykają diapazonów śmierci, doświadczając imaginacji metafizycznej.
Autorka pozostawia sobie margines prywatności – przestrzeń dla odrębnego „Ja” inaczej od swych poprzedników; milczy – choć równolegle przecież mówi do wszystkich (potencjalnych odbiorców) właśnie słowem i barwą. „Ja” Grajewskiej jest czułe, wszczepione w czas kolisty, w sen istnienia, i w czas niebieski, odległy, raczej nieokreślony, jednak zawsze podległy ścisłym prawidłom barw.
Barwa jest. Barwa dostrzega barwę i się barwą objaśnia – niczym sen czy przypowieść. Barwa jest tym, co konstytuuje sen w przestrzeni rzeczy; jest okrzykiem i ciszą.
Grajewska konkretnymi barwami szkicuje pejzaż świata oraz zaświata, zamazując granice. Szczelina pomiędzy ŚWIATEM a imperium ZAŚWIATA zdaje się być niedostrzegalna. Grajewska, korzystając z prawa poetyckiej iluminacji, wyjaśnia: „granica wytrzymałości przebiega przez pamięć”.
A zatem jej poezja to labirynt cieni, zmuszający odbiorę do wątpienia w krainę „mors omnia aequat” , która podług Klaudiana Klaudiusza równa nas w doświadczeniu (Mors), a równocześnie do zaufania temu, co przekracza omylność empiryczną człowieka. Accipiat cineres terra paterna meos?
Oniryzm i pochód cieni – to jedno.
A przecież w tej poezji jest pierwiastek realny: pierwsza sprawa to ludzki motyw powstania tomiku – odejście niespodziewane. Odejście własnego dziecka. Zapis tego zdarzenia.
Druga sprawa – cierpienie. Wierny zapis cierpienia.
Wszystko to emanuje, wszystko wybiega z wersów. I wszystko chce przemawiać – z jednej strony literą, a z drugiej paletą barw.
Małgorzata Grajewska, jawiąc równocześnie i poetką, i matką, i przeobraża się naraz w apologetkę świętej, macierzyńskiej miłości – a czyni to malarsko – stąpa przez świat kolorów; to je stwarza, to przywołuje z przeokrutnej nicości – niczym herold; by mogły świadczyć o jej wierności. Wersami konkretne barwy przywołuje na straż! Pisze: „Smak /lodów truskawkowych wabił mocniej i rower/ srebrno – niebieski. Dobrze ci w błękicie” [Ed, s.53]
W tomiku przeplatają się różne barwy – od błękitu przez czerwień, po czerń, mając status symboli. Tworzą kształty, łzy, wzory.
Barwy snów, barwy marzeń, barwy nagłych odpomnień. Grajewska używa rozmaitych odcieni do zapisu legendy i poetycko czerpie z panoptikum kolorów, jednak w poezji dominujący błękit sprawia, iż w metafizycznej aurze odsłania się świat niebieski.
Kolor błękitny dawniej, konkretnie w starożytności, oznaczał wilgoć i kontemplację, czułość i powietrze. W średniowieczu zaś niepokalanie, w romantyzmie – boleść, w Młodej Polsce – martwotę. Natomiast Małgorzaty Grajewskiej błękit jest kolorem sumienia. Jest też Krzyżem Miłości, wiary i wyrazem tęsknoty.
Autorka pisze: „Jesteś nadal błękitny jak szczelina w ziemi. /Oświetlam twój kamień. / co może nam się jeszcze zdarzyć?” [Zapach – uzupełnianie przestrzeni , s.16.] Cały świat dookolny kipi gamami znaczeń, gdy Grajewska się schyla się w błękitną stronę snu – snu z przestrzeni odpomnień, onirycznych obrazów, cieni, latarń z powietrza. Między pyłem a ziemią.
Błękit chętnie wykorzystywany był w rozmaitych utworach literackich. I tak Bolesław Leśmian w Przygodach Sindbada żeglarza pisze następująco:
Młodzieniec skrzydlatym krokiem udał się ku północnym brzegom wyspy. Szedłem za nim i czułem, że w miarę zbliżania się do celu naszej podróży kwiat płomienny coraz mocniej żarzy się w mym zanadrzu (…). Gdyśmy wreszcie przez rozwartą na oścież bramę zaklętego grodu wstąpili do jego wnętrza, cudowny i niespodziany widok uderzył moje oczy. Cały gród był błękitny, bowiem król Mirakles od tysiąca milionów lat śnił sen nieustannie i nieprzerwanie błękitny.
Gród Grajewskiej to malowane niebo, w którym skrzydła aniołów; w wierszu Barwy scalone. Niebiesko – żółta, nawet w samym tytule widnieje malarski akcent: jest takie miejsce gdzie pole rzepaku przekracza granice nieba pora nijaka lecz naznaczona konkretną godziną jak nieszczęśliwe położenie słońca skrzydła aniołów na pewno są niebieskie kołyszą żółtym łanem w pośpiechu (…) horyzont już nie ma znaczenia poza mną jaskrawe pole blady błękit ponad” [ s.34] Błękitny jest też chłopiec, który jawi się w wersach. Grajewska pisze: Chłopczyku wstań duch jego nie powrócił i nie powstał nigdy. Niebieski za każdym razem przechodzi przez sen. [Lamentacja pierwsza, s. 28.]
Autorka ubierając sny w błękity, przeciwstawia je innym kolorom, które też są obecne w wierszach: „(…) zabrałabym błękitnookiego w daleką podróż (…)” [Bezistnienie, s.32.]
„Ujrzałem błękitne pałace, błękitne mosty, błękitne drzewa i kwiaty, i ptaki, nawet bruk na ulicach był błękitny” pisze Bole - sław Leśmian – świat Sindbada żeglarza jest baśniowy i barwny, a jednak czai się jakaś groza, a przecież mieszka w nim strach.
Podobne pierwiastki grozy zawiera też świat Grajewskiej i zaświat: (…) Ciasno. Cicho. Tylko niebo otwiera usta i wypuszcza motyle bielsze od jaśminu. (…) Wody rozlane błękitem Wracają do źródeł. (…) [s. 38] Lecz obok tego w wierszach świeci lampa nadziei: Kiedyś przyjdzie chłopiec błękitny i otworzy moje oczy, aby się razem dokończyć, rozpocząć. [Na pewno, s.43.]
O poezji zawartej w tomie blisko, bliżej, za daleko, sama Autorka mówi, że wiersze jej „pozwoliły zaledwie obrysować ranę” i są liryczną próbą ocalenia pamięci. Bo przecież wierna „pamięć nie chce umierać niczym/ śmiertelne wczoraj”, szuka zatem przestrzeni transcendentalnej, gdzie kiedyś spotka się z dzieckiem; gdzie Bóg, dobro i prawda…
Anna Piliszewska
Zbigniew Tubisz – obrazy
Istota wyrazu
Malarstwo Zbigniewa Tubisza jest powściągliwe, ascetyczne a także afirmatywne w stosunku do zastanej rzeczywistości. Skupienie uwagi na szczególe, detalu stanowi tu punkt wyjścia do rozważań czysto formalnych. Synteza wyznacza i określa wybór tego, co w postrzeganiu świata okazuje się najważniejsze. Autor nie epatuje efektami warsztatowymi, ale zachowuje szlachetną prostotę formy, jakby chciał w swojej skromności powiedzieć: proszę przyjrzyjcie się otoczeniu a dostrzeżecie, że w każdym jego szczególe znajduje się fascynujący wątek czyli element godny namalowania. Nie oznacza to, że treść przekazu ma znaczenie drugorzędne. Nic podobnego, wręcz przeciwnie. Przesłanie myślowe ma tu działanie podstawowe, wręcz pierwszorzędne. Powszednie sceny czy też ich fragmenty sygnalizują coś więcej. Subtelny koloryt i oszczędna forma zdają się wyznaczać kierunek „podskórnej” refleksji, a może nawet skłaniać do medytacji. Tematy tych płócien dowodzą szczególnej wrażliwości malarza, który w lakoniczny sposób przekazuje ważne treści, posługując się zredukowanymi do minimum środkami malarskimi. Śladowy rysunek, wyselekcjonowane, ascetyczne formy i płaszczyznowo zaznaczone kolory, oto cały arsenał wyrazu. Ta oszczędność wzmaga skupienie. Nie ma w tych obrazach elementów niepotrzebnych. Wszystko stapia się w zrównoważoną kompozycję. Malarz niczego nie chce narzucać, posługuje się tym, co wydaje się konieczne, by nie rozpraszać uwagi odbiorcy. Redukowanie tego, co zbędne dowodzi pełnej powściągliwości natury autora, zaś intuicja okazuje się dobrym stabilizatorem aż do momentu, w którym obraz zostaje dopełniony w swojej prostocie i więcej już nic ująć nie można. Ta oczywista formuła minimalizowania środków malarskich, działa pobudzająco, bo rozwija skalę odczytań. Uniwersalizuje przekaz, sprowadzając go często do roli sygnału czy też znaku. Można to porównać do japońskiego haiku, które niejako otwiera myśl dla wyobraźni a jej rozwinięcie to już frasunek odbiorcy.
Praca twórcza staje się więc formą selekcji ku poszukiwaniu istoty wyrazu. Powściągliwość, z jaką robi to artysta, wskazuje na wyczucie i wysublimowany smak estetyczny. Niezwykle oszczędne rozwiązania kolorystyczne działają jak delikatne sygnały przywołujące na myśl francuskich nabistów czy naszych kapistów. Znaleźć własną drogę w tym uwrażliwieniu, oznacza – pozostać wiernym samemu sobie. A to z całą pewnością udaje się malarzowi.
Jacek Soliński
Zbigniew Tubisz
Urodzony w 1959 r. w Bydgoszczy. Maluje od połowy lat 70-tych. W bydgoskim PLSP był pod silnym wrażeniem twórczości i osobowości artysty malarza Jana Szkaradka. Jego pierwsza wystawa indywidualna miała miejsce w popularnym w latach 70. w klubie „Medyk” w Bydgoszczy. Pod koniec lat 90-tych był członkiem Stowarzyszenia Artystycznego „Wieża Ciśnień”. Brał udział w plenerach artystycznych oraz wielu wystawach zbiorowych. Zrealizował kilka wystaw indywidualnych.
Małgorzata Grajewska
Urodzona w 1966 roku w Bydgoszczy. Nauczycielka polonistka pisząca wiersze. Debiutowała w 2013 roku zbiorem trenów pt. „blisko bliżej za daleko”. W 2017 roku wydała książkę poetycką pt. „Podpalam żyrafę”. Od 2018 roku współpracuje z Galerią Autorską Jana Kaji i Jacka Solińskiego. Stypendystka Prezydenta Miasta Bydgoszczy w 2016 i w 2021 roku. Należy do Stowarzyszenia Pisarzy Polskich.