Zdzisław Pruss – poezja
bajeczka prawdopodobna
dziadek mój był szczupakiem babcia nadbrzeżną trzciną ciotka to była sosna wysoka wujek to był horyzont
kuzyni obaj leśni ptakowie kuzynki – grzyby po deszczu
a ja jestem kominem dziesięciopiętrowym a wnuk mój…
znów będzie świerszczem
bramkarz
strzelano do mnie z wiatrem i pod wiatr
atakowano skrzydłami a nierzadko łokciem
rzucałem się z sercem pod nogi i w kurz
co było można zbierałem na piersi
i piąstkowałem kiedy było trzeba jaka szkoda że sędzia
przerwał mój życiowy mecz cóż – ten strzał był tak silny że pękł słupek
rtęci
zemsta
grzebień gdzieś się zapodział notes zawieruszył
wsiąkły okulary przepadł jak kamień w wodę
mój ulubiony długopis
rzeczy przestały mnie słuchać zaczynają uciekać
chować się po kątach dziwne –
dotąd zawsze były takie posłuszne takie nieruchawe
a teraz nagle jakby ożyły
widać to życie
które ze mnie uchodzi w nie wstąpiło
by mogły mną pomiatać mszcząc się za to
że tak mało je doceniałem
zasłużona kara
wśród moich kolegów
jest kilka prawdziwych mężczyzn którzy
posadzili drzewo postawili dom
i spłodzili syna
a ja – cóż
naznaczony lenistwem nie szukałem łopaty żeby zasadzić
ani drugiego etatu żeby postawić
poszedłem po najmniejszej linii oporu spłodziłem
i dostałem za swoje
najpierw moi synowie zrobili ze mnie dziadka a potem wnuk
taki zawsze grzeczny bez żadnych skrupułów wrobił mnie
w pradziadostwo
* * *
w tramwaju
dwóch głuchoniemych kłóci się
w języku migowym ich ręce krzyczą ich palce
bluzgają
brzydkimi wyrazami pasażerowie patrzą
z zaciekawieniem motorniczy
nie reaguje nikt nie wie czy to jeszcze kłótnia
czy już przepychanka i niech tak
zostanie
i tak niedługo wysiądą
coś
mówiono
on w sobie coś ma
ciekawe co to coś
z niego zrobi
filozofa czy rozbójnika zaprowadzi na salony czy za kratki
a może to coś to iskra boża
i będzie z niego prawdziwy artysta który spali się
w sztuce
jedno jest pewne z tym coś
trzeba coś zrobić
póki nie jest za późno
ostatnia deska ratunku
ach te moje procesy ciągną się coraz dłużej
świadków mam coraz mniej wyroki bywają odraczane coraz trudniej znaleźć obrońcę a nawet jak już jest
to niewiele może bo moje procesy myślowe
nie są już do wygrania co najwyżej
mogę w nich liczyć
na porozumienie stron zawarte
w kolorowym tygodniku na stronie z krzyżówkami i zadowolić się tym
że stolica Francji
bez żadnej wątpliwości zaczyna się na „p”
a król zwierząt ma trzy litery
Zdzisław Pruss przez całe swe twórcze życie (w 2022 r. mija 60 lat od jego debiutu) kojarzony był z poezją lekką, finezyjną. Opowiada nam o świecie z dystansem, ze znaczną swobodą, puszcza do nas poetyckie oko, jak w wierszu ostatni przypadek, w którym odmieni przez wszystkie przypadki wyraz „żaba”, a tymczasem w wołaczu (!) pojawi się pogromca żab: „o – bocian”. Obcując z tą poezją, trudno się nie zaśmiać. Być może poeta jest takim jednym z ostatnich przypadków, okazem, który autentycznie zachwyca się elastycznością słowa, bawi się nim, przemiany słów go inspirują, a jego szczerość i naturalność udziela się czytającemu. Prawda, nie są to wiersze zbyt skomplikowane, nie o to w tej poezji chodzi. Większość z prezentowanych tutaj tekstów jest napisana w konwencji humorystycznej – poetyckiego żartu. Myślę, że właśnie dlatego poezja ta nie została nigdy szczególnie doceniona przez krytyków, bo była pozbawiona ciężaru – poeta szedł zawsze swoją drogą, nie eksponował tego, do czego nas poeci przyzwyczaili – a mianowicie cierpienia; zgoła inny odbiór mają jego wiersze na spotkaniach autorskich, a autentyczny, niewymuszony śmiech publiczności wydaje się dla poety ważniejszy niż krytyczne oceny. Autor chyba rzadko pisze wiersze, które już z samego założenia są smutne, bo mówią o cierpieniu, utracie, przemijaniu, odchodzeniu. Jeśli sprzeciwia się złu, to też robi to na swój sposób, przeważnie żartobliwie. Pruss nie jest więc typem poety-buntownika, dla którego pisanie wierszy jest odpowiedzią na cierpienie, nie jest tego rodzaju twórcą, który pojmuje świat w kategoriach odwiecznej walki dobra ze złem – w takiej sytuacji pisanie wierszy często daje ukojenie. Może postawa ta wynika z niewiary w ocalającą moc poezji, z przeświadczenia, że poezja niewiele znaczy, niewiele może, niewielu obchodzi, niewielu interesuje? Ale czy to znaczy, że nie jest dla niego aż tak ważna? Gdyby tak w istocie było, to czy autor trwałby w twórczości poetyckiej aż 60 lat i to w bardzo dobrej formie? Wydaje się to raczej mało prawdopodobne.
Bartłomiej Siwiec, fragment niepublikowanej recenzji
Jarosław Pruss – fotografia
Miasto, masa, apokalipsa
Fotografie Jarosława Prussa są zapisem chwil z życia miasta, reportażowym dokumentem nieustannego „dziania się”, niekiedy zaprawionym swoistym poczuciem humoru artysty.
Pruss wchodzi zwykle w sam środek wydarzeń, jego obiektyw staje się niejako „okiem cyklonu”. Skupia się na szczególe, twarzy, sylwetce, przedmiocie, które zawsze nadają ton całej pracy. Widać tu wieloletnie doświadczenie fotografa prasowego, który nie dość, że musi nadążać za wydarzeniami, to jeszcze pokazać je w sposób, który przykuje uwagę odbiorcy. Tak jak tekst prasowy, który od tytułu i pierwszych zdań powinien zachęcić do przeczytania ciągu dalszego, tak fotografia Jarosława Prussa jednym motywem skupia wzrok i każe zagłębiać się w strukturę dzieła.
Jaki obraz rzeczywistości wyłania się z tych fotografii? Jest to obraz nie tylko dynamicznie płynny, stający się na naszych oczach, ale również w jakimś sensie apokaliptyczny. Tak, innego końca świata nie będzie, tylko właśnie taki, jaki nam pokazuje Pruss na swoich zdjęciach. Używając formuły Tadeusza Konwickiego, jest to mała apokalipsa, dotykająca konkretnych przestrzeni, które wymykają się planom zagospodarowania i – zapomniane – ulegają powolnej degradacji.
Przypomina mi ta twórczość fotoreportaże Andrzeja Mazieca, który również eksplorował nieatrakcyjne strony miasta, ale jednocześnie jest u Prussa pewien dystans i poczucie groteskowości. To sprawia, że patrząc na niektóre jego zdjęcia bezwiednie uśmiechamy się, nawet jeśli przedstawiają wcale niewesoły obraz.
Jarosław Jakubowski
* * *
Śledziłem twórczość Jarosława Prussa jako reportera prasowego i fotografika od wielu lat, ale dopiero niedawno zorientowałem się, że duch poezji jego ojca bywa tu często obecny. Szczególnie w pracach bardziej osobistych, zlecanych samemu sobie i wykonywanych z wewnętrznej potrzeby. Widzę w tych fotografiach, jak w wierszach Zdzisława, charakterystyczny rodzaj zamyślenia, anegdotę w pigułce, paradoksalność, uśmiech czasem przez łzy, liryzm trochę przewrotny, lekką ironię, a nade wszystko wnikliwą obserwację, dzięki której odkrywamy wokół nas coś osobliwego.
Jacek Soliński
Zdzisław Pruss
Urodzony w Wiśniowie pow. Konin – od 1954 r. mieszka w Bydgoszczy. Poeta, satyryk, publicysta, członek Stowarzyszenia Pisarzy Polskich W latach 1960–65 studiował filologię polską na UMK w Toruniu. Od 1965 pracuje jako dziennikarz: najpierw w bydgoskiej Rozgłośni Polskiego Radia (redakcja literacka) a od 1991 przez lat kilka w „Dzienniku Wieczornym” i „Gazecie Pomorskiej”. Poczynając od czasów studenckich prowadzi ożywioną działalność estradową, jako twórca kabaretów literackich („Luty-nek”, „Eksces Wieczorny”, „O-wady”, Piąte Koło”), autor tekstów, wykonawca, konferansjer. Współpracuje z Estradą Bydgoską i Polskim Stowarzyszeniem Jazzowym. W roku 1978 Teatr Polski w Bydgoszczy wystawił pełnospektaklowe widowisko kabaretowe według jego tekstów (w reż. A. Waldena i J. Błeszczyńskiego) pt. „Wszystko do Desy”. Od 1996 r. jest autorem „Szopek Bydgoskich” prezentowanych na estradzie Kawiarni Artystycznej „Węgliszek” i w telewizyjnym studio TVB. Wiersze i drobne formy satyryczne publikuje od roku 1964 w prasie lokalnej i ogólnopolskiej a także na antenie radiowej i telewizyjnej. Jego wiersze zamieszczano w licznych antologiach i almanachach m.in. „Laureacki konkursów poetyckich” – Iskry Warszawa 1970, „Debiuty poetyckie” Warszawa 1974, „Idylla polska” – Biblioteka Narodowa Ossolineum 1995. Zdobył szereg nagród i wyróżnień literackich m.in. I nagroda na Toruńskim Maju Poetyckim 1966, I nagroda w ogólnopolskim Konkursie na Słuchowisko („Chopin na Karaibach”) 1989, Nagroda Artystyczna „Metafory” im. Klemensa Janiskiego (1990), Kulturalna Nagroda Roku „Talent 2000”, Nagroda Alianz – Kultura 2002. Zadebiutował tomikiem Uroczystość rodzinna (1973). Kolejne to: Najlepiej koniowi kiedy nogę złamie (1974), Ze słuchu (1982), Sielanki i nekrologi (1983), Adresat nieznany (1993), Oddział wysypisko (1996), Pogrzeb starej marynarki – wybór wierszy (1999), Wszystko składa się z (2004), Szukanie indyków (2006), Z ręką na sercu (2007), Szczygieł z New Jersey (2008), wybór wierszy Tylko tyle (2008), Przedostatnia sylaba (2010) i Rozkład Jazdy (2012). Wydał także zbiory utworów satyrycznych, skeczy i humoresek – Wyspy Olaboga (1989) i Żarty na stronę (1998), tomy wspomnieniowe – Z albumu komedianta (1993), Abecadło co w Brdę wpadło (1995), Głowy i główki (2001), album Szopki (2006), Bydgoszczanie czarno na białym (2011) – z fotografiami Z. Krakowiaka, wybór piosenek kabaretowych – Zboczeniec i inni (2013), zbiór limeryków Od Kaliguli po Asnyka (2014). Z inicjatywy Z. Prussa, pod jego redakcją i współautorstwie powstały obszerne tomy poświęcone kulturze bydgoskiej: Bydgoski Leksykon Teatralny (2000) – razem z Ewą Adamus-Szymborską i Zofią Pietrzak, Bydgoski Leksykon Operowy (2002) – z Alicją Weber, Bydgoski Leksykon Muzyczny (2004) – z Alicją weber i Rajmundem Kuczmą, Bydgoski Leksykon Literacki (2015) – z Hanną Borawską i Stefanem Pastuszewskim oraz Bydgoski Leksykon Plastyczny (2015) – z Elżbietą Kantorek.
Jarosław Pruss
Urodził się w 1968 roku w Bydgoszczy. Zajmuje się fotografią prasową. Pracę zawodową zaczął w „Dzienniku Wieczornym”, przez wiele związany był z „Gazeta Pomorską”. Autor kilku wystaw indywidualnych i zbiorowych. Laureat kilku nagród konkursów fotografii prasowej.