czwartek, 14 czerwca 2007, godz.18
- Otwarcie wystawy malarstwa Jana Kaji
pt. Poruszenie

Image
Jan Kaja, Poruszenie, akryl na płótnie

Kaja i ucho igielne
    Twarze – maski, teatralne gesty i pozy, komicznie wytrzeszczone oczy – wyłaniające się z niebytu postacie sylfów i demonów dominowały na wczesnych, z połowy lat siedemdziesiątych, płótnach Jana Kaji. Obrazy zdradzały zafascynowanie ich autora nadrealizmem, szokowały baśniowością, niejednoznacznością symboliki. „Pasterz snów” (1976), „Bezmiar (1979), „Rozwiany” (1979), „Wietrzny koncert” (1980) czy „Bezwietrzna noc” (1980), to właśnie cykl symbolicznych portretów, do których pozowały artyście duchy powietrza. Z wszystkich żywiołów ten właśnie wydaje się najbardziej absorbować uwagę malarza. Ale tez fantastyczne byty zamieszkujące wietrzne przestrzenie  są szczególnie wdzięcznymi obiektami malarskimi – maja „wrodzone” zamiłowanie do aktorstwa i posiadają naturalne zdolności mimetyczne. Wystarczy posłuchać obywającego się bez instrumentów „Wietrznego koncertu”, albo przyjrzeć się uważnie mowie dłoni na płótnie zatytułowanym „Nie ma” (1975).
    Właśnie – „ręka” pojawia się na większości prac J. Kaji. Ręce są uczepione rzeczywistości. Trzymają w karbach wyobraźnię, tę – jak chce Pascal – „nauczycielkę błędu i fałszu”. Ręka może uzdrawiać i mordować, błogosławić i niszczyć. Palec może wskazać winnego, ale też jeden ruch ręki może puścić winy w niepamięć. W językach semickich to samo słowo oznacza „rękę” i „moc”. Ręce, które maluje J. Kaja są silne, żylaste, z grubymi obręczami stawów, mocnymi paznokciami. Są to ręce nawykłe do pracy i walki. Na „Wezwaniu”, płótnie z 1990 r., człowiek wołany przez głos z niebios, dobywa się z ziemi, jak roślina rosnąca ku światłu. Tak, teraz te mocne, nabrzmiałe sznurami żył dłonie sprawnie odrzucają bryły ziemi, pomagają wydobyć się na powierzchnię, wystawić twarz na Boskie światło. Wreszcie, to przecież wyłaniająca się z niebios ręka, jest najstarszym w sztuce chrześcijańskiej symbolem Boga.
    Od mniej więcej trzeciej dekady lat osiemdziesiątych pogańska mitologia J. Kaji jest wypierana z płócien przez wątki sakralne. W 1988 r. powstaje alegoryczny „Judasz”, w 1989 przejmująca „Droga powrotu” z centralnym na obrazie wizerunkiem Ukrzyżowanego. Malarz stawia poprzez swoje dzieła pytania, które tutaj streścimy wysługując się cytowanym już filozofem: „Ostatecznie bowiem czymże jest człowiek w przyrodzie? Nicością wobec nieskończoności, wszystkim wobec nicości, pośrodkiem między niczym a wszystkim”. Odpowiedzią J. Kaji jest „Ślepiec” (1991) – nagi człowiek po omacku dąży za promykiem światła-nadziei. Przestrzeń obrazu jest nasycona pulsującą, krwawa czerwienią, kolorem apokaliptycznym ewokującym trwogę. Postać przedstawioną na płótnie otacza delikatna poświata, mandorla, migdał oznaczający Boską opiekę. Ślepiec nadaje sens objętemu pożogą krajobrazowi – dla niego samego sens tkwi w kroczeniu Drogą, w poszukiwaniu bramy, punktu, w którym jednoczą się skrajności – nicość i nieskończoność. Raz jeszcze spytajmy Pascala: „...jest tylko jeden niepodzielny punkt będący właściwym miejscem: inne są za blisko, za daleko, za wysoko lub za nisko. W sztuce malarstwa wyznacza go perspektywa, ale w rzeczach prawdy i moralności kto go wyznaczy?”.
    Na namalowanym w 1990 r. „Wieczerniku”, za plecami Jezusa i Judy widnieje zabite deskami okno. Deski tworzą wzór krzyża w jego centralnym miejscu, tam gdzie później znajdzie się serce Ukrzyżowanego Chrystusa jest otwór, przez który do wieczernika wpada światło. W 1993 r. powstał obraz przedstawiający samo okno, jakby wykadrowane z „Wieczernika”. Krzyż, słoje drewna i otwór po sęku, przez który widać świetlisty krajobraz. Obraz nosi tytuł „Brama”. Jakże maleńka ta brama, jakże wiele pokory w geście malarza. Brama jest tym „pośrodkiem”, miejscem przejścia, między profanum a sacrum, pomiędzy tym co na zewnątrz, i tym, co wewnątrz. Maleńka niczym ucho igielne.

Krzysztof Kuczkowski