Od 1986 roku w Galerii Autorskiej przygotowuję co roku, w dniu swoich urodzin, jednodniową wystawę. Moja całoroczna praca zostaje wyeksponowana na trzech ścianach, by przez kilka chwil skupić czyjąś uwagę. Ten jeden dzień w roku staje się dla mnie sumą refleksji o spotkanych ludziach i własnym przemijaniu. Często przy tej okazji wracam do pytania: Czy praca grafika-rytownika w dzisiejszych czasach ma sens, czy stała się już tylko zajęcie archaicznym i niepotrzebnym?

Image
Jacek Soliński, Zabawa z cieniem, linoryt, 2005
 

W odległej przeszłości obraz wydrukowany na papierze miał swoją szczególną wartość. Średniowieczna rycina spełniała ważną rolę w świecie ówczesnej komunikacji. Dla osób nieznających liter czytanie obrazów stanowiło drogę ku poznaniu ważkich treści, otwierając nowe horyzonty i kształtując wyobraźnię.  Ręcznie powielane ryciny funkcjonowały samodzielnie, jak również towarzyszyły wielu książkom niemal do współczesności. W ostatnim stuleciu rozwój poligrafii  stopniowo wyparł stare szlachetne techniki graficzne z druku. Masowość zatarła piętno ludzkiej ręki. Ożywcze tchnienie – bezpośredni ślad twórczej pracy człowieka pozostał wspomnieniem minionych epok. Przemówiły dudniące maszyny.

W ostatnich latach podobnie zaczęła kształtować się sytuacja w sferze grafiki artystycznej. Koniec XX stulecia przyniósł kolejne innowacje w świecie wynalazków. Nieograniczone wręcz możliwości graficznych  programów komputerowych skutecznie uwiodły wielu adeptów sztuki. Żmudne czynności manualne można teraz zastąpić efektami tworzonymi błyskawicznie, na ekranie komputera. Rozumiem tych, którzy odnajdują się i spełniają w tym medium. Brak  spontanicznej żywiołowości śladów rylca i związanego z tym napięcia to zbyt mało, by skutecznie argumentować na korzyść świata rycin. Poruszając się z duchem czasu coś porzucamy, by coś zyskać. Ustawiczny niedobór czasu sprawił, że pośpiech stał się używką. Tempo zmian wymusza podejmowanie szybkich decyzji. Stając między tradycją a nowoczesnością zawsze natrafiamy na dylematy. Trzeba dokonać wyborów, na przykład jakim posługiwać się narzędziem: dłutkiem czy komputerem?  Ujmując to metaforycznie należałoby się zastanowić jak lepiej podróżować: pieszo, czy może jednak samolotem? Każdy musi samodzielnie odnaleźć swój rytm myślenia i działania rozstrzygając, jak rozumieć i przeżywać własną obecność. Osobiście wyznaję, że wolę piesze wędrówki, pełną niezależność i samowystarczalność. W ten sposób mogę poruszać się w przyjaznym środowisku, które wybrałem i z którym się identyfikuję. Lubię sam regulować swój zegarek, aby się nie śpieszył ani nie spóźniał.

Image
Jacek Soliński, Dwie rzeczywistości, linoryt, 2006
 

Pytanie: czym jest dla mnie praca grafika-rytownika? wydaje się w tej sytuacji być zasadne. To archaiczne zajęcie pozwala mi „zanurzać się” w bezpiecznej samotności. Towarzyszący tym oddaleniom  rytm ciszy  staje się przeżywaniem wolności, w której wartości dla mnie ważne wydają się bliższe.  Monotonia rytowniczej pracy bywa błogosławiona, bo pomaga łączyć to, co powszednie z tym, co niewyobrażalne. Ten żmudny wysiłek można skojarzyć z kontemplacją. Trud znajdowania jest nauką skupienia. Posługując się dłutkiem poruszam się „pieszo” – powoli  notując w swoim dzienniku rycin obrazy, które mają być „znakami drogowymi” dla wyobraźni. Mozolnie buduję rzeczywistość złożoną z wielu chwil, by znaleźć tę jedyną chwilę, skupiającą wszystkie doznania, w której to, co iluzoryczne, może okazać się realne.

Obserwowanie i zapisywanie świata jest w tym  wypadku poszukiwaniem dobroczynnych treści. Realność istnienia ma dla mnie równocześnie wymiar fizyczny i metafizyczny. To nie są odrębne rzeczywistości – obydwie przenikając się stanowią jedność. Podobnie można odnieść się do tego, co postrzegamy jako nazwane i nienazwane, rozpoznawalne i nierozpoznawalne. Różnica między tym, co określamy w sztuce figuracją i abstrakcją, jest płynna. Obydwie te sfery zależą od podmiotu definiującego. W procesie widzenia te dwie optyki („nieświadomości” i „świadomości”) stapiają się w całość jedna  przechodzi w drugą. Każdy według własnego doświadczenia oznacza doznania wzrokowe – porządkuje swój system pamięci. Czyste formy wolne od treści w kontakcie z wyobraźnią zyskują jakieś odniesienie, przestają być abstrakcją, zostają przyporządkowane myślom, zaczynają coś znaczyć. Odkrywane i rozpoznawanie „nieznanego” jest spotkaniem świata natury ze światem kultury; świata intuicji ze światem pojęć.

Cykl linorytów prezentowanych na wystawie „Ruchome obserwacje” jest poszukiwaniem prostych rytmów widzenia i „rozumienia” rzeczywistości. Kompozycje przedstawiające ludzkie  postacie wyłaniające się z tła mogą być ćwiczeniami wzrokowymi dla wyobraźni. Rozważania estetyczne sugerują  dowolność i otwartość w rozwijaniu treści. Proces patrzenia  ma stać się „polem startowym” dla własnych refleksji.

Jacek Soliński