Styczeń 2021 – ŻYCIE W UKRYCIU (Galeria Autorska proponuje) – odsłona 35
Styczeń 2021 – ŻYCIE W UKRYCIU (Galeria Autorska proponuje) – odsłona 35
Zdzisław Polsakiewicz – poezja
Zdzisław Polsakiewicz, fot. Zbigniew Lubaczewski
Zdzisław Polsakiewicz ur. w 1928 r. w Bydgoszczy zm. w Bydgoszczy w 1974 r. Uczestnik Powstania Warszawskiego. W latach 1947-1950 studiował w Akademii Nauk Politycznych, próbując jednocześnie swych sił w dziennikarstwie. Jako poeta zadebiutował w 1951 r. W Bydgoszczy pracował w dziale kulturalnym Gazety Pomorskiej i dwutygodniku Fakty i Myśli – którego był współzałożycielem. Oprócz działalności poetyckiej uprawiał krytykę literacką i plastyczną. Publikował w prasie bydgoskiej i ogólnopolskich pismach literackich recenzje poetyckie i plastyczne, felietony i reportaże o tematyce kulturalnej, wywiady z ludźmi sztuki, szkice literackie o wybitnych twórcach współczesnych, m.in. o Julianie Przybosiu (Współczesność, 1970) i Zbigniewie Bieńkowskim (Litery, 1970). Wydał dwa zbiory wierszy: Milczenie i czas (1966) i Na pamięć (1969).
Pochowany na cmentarzu Nowofarnym przy ul. Artyleryjskiej w Bydgoszczy.
KTÓRZY IDĄ
...wierzę
Że ludy płyną jak łańcuch żurawi
W postęp ...
(J. Słowacki)
Wymyślę dla ciebie różę
(L. Aragon)
I
Wierzę –
to słowo zaobłoczne, podniebne
znowu powraca do mnie
– przyziemnie
wierzę,
że ludy – jak łańcuch żurawi
nie płyną, ale ślad swój wyciskają w ziemi,
idą
w postęp.
Gdzie słowo, co im ciemność drogi rozpłomieni?
Idą.
Czy pozostanę w tyle drżąc z niemocy słów,
gdzie pył Panteonów martwych, o jakże zasycha
w krtani?
Idą – dokąd?
W jeszcze nie wysłowione a już pewniejsze od słów
tych ulotnych z wiatrem ku obłokom.
Wyłonione z marzenia jak jutrzenka z nocy
nowym krajobrazem wstanie.
II
Czas jak poemat tłumaczę – na pamięć:
Miasta poległe za wolność, miasta poległe za zbrodnię,
miasta poległe za niewinność;
Nie rozstrzelane ptaki usiłują wić gniazda
z dymu pobojowisk;
Jak na kamieniu kamień milczy nasza
zbombardowana miłość
i nawet czerwonej róży po niej.
I trzeba wszystko zacząć od początku.
Od początku myśli nie domyślonych, od początku wzruszenia, nie od źródłosłowu, lecz jeszcze od przedsłowia, zatrzymanego przez barierę dźwięku,
ale już także od – lotu mechanicznych ptaków przekraczających barierę dźwięku,
ale już zaraz do gwiazd, poza – międzygwiezdnie,
nieskończenie i w nieskończonych obszarach samotności.
I trzeba wymyślić różę.
III
Jeszcze nie wysłowione a już dosłowne i pewne, dorosłe do słów nowych, nowych wyobraźni, nowego widzenia,
jeszcze zaledwie muśnięte przeczuciem, przedczuciem, niewidoczne dla oka, jeszcze przed – widokiem,
a już jak okiem sięgnąć – ogromniejące od zdarzeń, marzeń i – to także! – przerażeń nawet, tej nieodłączności stawania się.
Jeszcze za siedmioma górami – czego? najwyższych uniesień, choć bez wzniosłego patosu?
za siedmioma rzekami – jakimi rzekami? nie wyrzeczonych pragnień? wylanych łez? krwi? czy nie zgłębionej nadziei?
ale już z rozbicia materii przygotowujące się do nowych układów, nowych kształtów, nowych wzruszeń,
że nawet wzruszona ziemia nie będzie w stanie ułożyć się do jednej chwili odpoczynku,
a serce –
uderza coraz gwałtowniej we wszystkie strony świata, jakby ciemność swego ukrycia chciało rozsadzić dla jutrzejszego świata nowo odkrytych słońc.
IV
Dedykacja
Wierzę, że ludy ... Wierzę –
w drogi zwyczajne i drogi marzenia,
w ciemne drogi nienawiści i drogi pod dobrą gwiazdą,
w drogi schodzące na bezdroża i drogi odnalezione,
w drogi wiodące do celu i nawet te bezcelowe,
usunięte spod stóp, drogi poległe pod głową,
także w drogi zamilkłe i drogi nie wypowiedziane,
drogi nie do pojęcia, drogi bezpowrotne
drogi, na których
idą,
idę.
Jeśli nie dojdę, odnieście mej córce i matce zmyśloną różę poety.
* * *
(…) Ten poeta zapewne nieświadomie, a więc najlepiej jak można w sztuce postąpić, instynktownie łagodzi sprzeczności. Jest sentymentalny i wstydliwy jednocześnie. Swoim doznaniom, doświadczeniom uczuciowym nie stawia tamy. Odwrotnie, mnoży niuanse, warianty, odcienie. Ale w swojej ambicji wyrażenia wszystkiego siebie poetę kontroluje i sprawdza sobą obserwatorem, sobą analitykiem. Jego potopy sentymentalne trzymane są w ryzach niemal naukowych dysertacji. Poematy o miłości stają się traktatami. Poeta swoją poezją bada siebie, odkrywa sobie skalę własnego uczucia, jednym słowem poznaje siebie. Dlatego szczerość tej poezji jest jej warunkiem istnienia. To nie poza, nie gra ekshibicjonistyczna, lecz warunek absolutny, umożliwiający autopoznawczą funkcję poezji. (…)
Ta poezja postawiła bardzo poważny cel przed sztuką poetycką: szczerość. Cel poważny i niewymierny jednocześnie. Właściwie sam poeta może być swoim świadkiem i sędzią zarazem. (…)
Dzisiaj odczytując całe zamknięte ostatecznie przez śmierć poety dzieło poetyckie Polsakiewicza, jeszcze wyraźniej niż przy pierwszej lekturze widzę wybitność tej ambicji skromności. Być absolutnie szczerym wobec siebie, wobec swoich doświadczeń uczuciowych, znajdować dla nich właściwą skalę, by ich ani nie okaleczyć, ani nie zafałszować mitem mistyfikacji — toć to cały program, program jednej poezji.
Zbigniew Bieńkowski
Spotkania z poetą
Na początku lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku działał w Bydgoszczy klub „Kierunki”. Siedziba jego mieściła się „wysoko”, bo na drugim piętrze starej kamienicy przy Placu Teatralnym nazywanym wtedy Placem Zjednoczenia. Miejsce ciekawe, ponieważ można tam było spotkać różnych twórców: tych z dorobkiem artystycznym a także takich, którzy tylko wiele opowiadali o sobie i swojej twórczości. Gośćmi klubu byli między innymi: Andrzej Budziak, Joanna Witt-Jonscher, Lech Skarżyński, Zenon Kubiak, Leon Romanow, Jan Piechocki, Ewa Studencka-Kłosowicz, Waldemar Byrger i Zdzisław Polsakiewicz. W obecności skromnego audytorium odbywały się spotkania autorskie, wystawy i długie dyskusje. Alkoholowy poczęstunek gwarantował obecność stałych bywalców.
Pojawiliśmy się tam, wspólnie z Janem Kają, wprowadzeni przez mojego, o siedem lat starszego, brata Krzysztofa. Sytuacja była o tyle osobliwa, że mieliśmy po piętnaście lat, na tyle też wyglądaliśmy. Jednak nie stanowiło to przeszkody. Zostaliśmy przyjęci do szczególnego grona, a że zwykliśmy dużo mówić i wywoływać spory z pewnością stanowiliśmy nie lada atrakcję. W takich okolicznościach poznaliśmy Zdzisława Polsakiewicza, który szybko stał się naszym towarzyskim protektorem. Z zainteresowaniem oglądał obrazy i grafiki, które tam eksponowaliśmy. Zwracał się do nas i przemawiał jak do rówieśników. Był o trzydzieści lat starszy, ale nigdy nie dał odczuć różnicy wieku. Czuliśmy się wyróżnieni osobliwym partnerstwem, on zaś stał się dla nas kimś szczególnym. I tak już zostało. Trudno dziś wyjaśnić na czym ten niezwykły związek polegał, ale z pewnością była to zażyłość zbudowana na wzajemnym szacunku. Być może poeta odnalazł w nas swoją młodość, a my poczuliśmy powiew poetyckiej wolności, owo wytęsknione artystyczne tchnienie. Jestem przekonany, że dobrze się czuł w naszym towarzystwie, a czas spotkań płynął jakby poza doraźnymi uwarunkowaniami i dzielącymi nas latami. Ten wyjątkowy kontakt trwał niestety krótko. Poeta po niespełna dwóch latach naszej znajomości zmarł.
Nie spodziewałem się, że jeszcze kiedyś będzie mi dane ponownie poznać Zdzisława Polsakiewicza. W 1978 roku Wydawnictwo Morskie opublikowało zbiór skromnego dorobku poety. Ten drugi kontakt okazał się równie ważny, bo uświadomił mi wartość poetyckiego przeżycia, dając impuls do kolejnych spotkań, tym razem już w prowadzonej przez nas Galerii Autorskiej. Pamięć, poczucie wdzięczności i daty działają mobilizująco. I tak rozpoczął się drugi, kolejny etap naszego spotkania z poetą. Wspólnie z zaproszonymi aktorami przywołaliśmy poetycki wizerunek naszego protektora sprzed lat. W 1987 roku wiersze przypomniał przyjaciel poety, Hieronim Konieczka, w 2004 roku Alicja Mozga, a w 2009 roku Aneta Ingielewicz-Solińska. Każdy z tych wieczorów był zupełnie inny, nowy, a siła oryginalnej poezji Zdzisława Polsakiewicza, zadziwiająco świeżej, zawsze poruszała, inspirując w wieloraki sposób. Spotkania z poetą po latach uzmysłowiły mi, że nasza zażyłość ocalała i nadal trwa.
Kolejne wydarzenie poetyckie, które zorganizowaliśmy w 2014 roku, z okazji 40. rocznicy śmierci poety dowodzi ciągłości naszej przyjaźni, a nowe interpretacje wierszy przygotowane przez Mieczysława Franaszka pozwoliły „wejrzeć” w tę twórczość znów inaczej, może głębiej i jeszcze wnikliwiej. Obecność na spotkaniu siostry i rodziny poety sprawiła, że było to wydarzenie odkrywające Zdzisława Polaskiewicza, jakby od nowa. Poznaliśmy poetę po raz kolejny, tym razem z rodzinnej perspektywy. Uzmysłowiło nam to jak była to złożona i niezwykła postać.
Jacek Soliński
Władysław Frydrych – obrazy
Władysław Frydrych
Władysław Leopold Frydrych (1900 – 1972) art. malarz, pedagog, projektant i działacz społeczny. W 1930 r. Uniwersytecie Warszawskim uzyskał dyplom nauczyciela szkół średnich. Talent malarski W. Frydrycha zdecydował o wyborze podstawowych przedmiotów nauczania - rysunku i robót ręcznych. Wszystkie późniejsze kursy i studia związane były z tym wyborem: wyższy kurs nauczycielski przy Państwowym Instytucie Robót Ręcznych w Warszawie (1926), dwuletnie studia w tym Instytucie (1927-1929) w klasie prof. Wacława Borowskiego i prof. Władysława Skoczylasa oraz Prywatny Instytut Sztuk Plastycznych prof. Stanisława Rzeckiego w Warszawie (1928). Studia łączył z pracą w szkolnictwie średnim .W styczniu 1934 r. podjął pracę w PSNM w Bydgoszczy, a w 1938 r. w I Państwowym Gimnazjum i Liceum w Bydgoszczy. Jeszcze pracując w Wolsztynie, od 1932 roku wystawiał swoje prace na dorocznych wystawach Grupy Pomorskich Artystów Plastyków w Bydgoszczy i później każdego następnego roku, aż do wybuchu II wojny światowej. Tuż przed wkroczeniem Niemców do Bydgoszczy, 1 września 1939 r. W. Frydrych wyjechał z rodziną z miasta zostawiając w nim cały dorobek, w tym około 80 obrazów, które nigdy nie zostały odnalezione. Okupację spędził w Wieliczce, przyjmując wszystkie nadarzające się zajęcia, by znaleźć środki na utrzymanie: konserwatora obrazów w miejscowym kościele, pracę stróża nocnego w składzie węgla, nauczyciela reklamy w szkole handlowej w Wieliczce. Za tajne nauczanie został aresztowany i osadzony w więzieniu na Montelupich w Krakowie w styczniu 1944 r. Po zwolnieniu do końca okupacji pracował jako robotnik w składzie soli na dworcu kolejowym w Wieliczce. Po wyzwoleniu 1945 r. został członkiem Związku Polskich Artystów Plastyków w Krakowie. Wkrótce powrócił do Bydgoszczy. W latach 1945-1966 pracował w I Liceum im. L. Waryńskiego jako nauczyciel rysunku i wychowania technicznego, ciesząc się dużym szacunkiem i sympatią uczniów (przeszedł na emeryturę w 1960 r. nauczanie kontynuował do 1966r.). W szkolnictwie przepracował 45 lat, z tego około 27 lat w Bydgoszczy. Pełnił szereg funkcji w bydgoskim ZPAP, w Towarzystwie Przyjaciół Sztuki oraz w Kujawsko-Pomorskim Towarzystwie Kulturalnym. Uczestniczył w wielu ogólnopolskich i zagranicznych wystawach. Ulubionymi tematami prac lat 40. i 50. była Wenecja Bydgoska, fara, spichrze nad Brdą, a także pejzaże okolic Bydgoszczy. W latach 60. dominowały prace przywożone z Bułgarii, Jugosławii i Włoch. Zmarł w Bydgoszczy, gdzie został pochowany na cmentarzu Nowofarnym. Na pośmiertnej wystawie artysty zorganizowanej w 1974 r. zgromadzono przeszło sto prac, głównie obrazów olejnych i akwarel. W uznaniu zasług otrzymał od władz miasta honorową odznakę „Bydgoszcz Zasłużonemu Obywatelowi”, a także został patronem jednej z ulic osiedla Przylesie w Fordonie. Figuruje w wirtualnej „Bydgoskiej Alei Zasłużonych”.
* * *
(…) można stwierdzić z całym poczuciem odpowiedzialności, że zwłaszcza w dziedzinie akwareli – Frydrych zdecydowanie przewyższa wszystko to, do czego przyzwyczaili nas malarze regionu. Niezwykła czystość i subtelność koloru daje silne i przekonywujące efekty. Jeśli chodzi o fakturę, nagina ją wprawdzie do praw koloru, niemniej jednak zachowuje rysunek jasny i wyraźny. Rozumie pejzaż i dlatego nie znosi łatwizn kompozycyjnych. (…) Na Bydgoszcz potrafił spojrzeć zupełnie inaczej, niż dotąd to robiono. I dlatego wydobył z niej całkowicie nowy wyraz plastyczny. (…)
Reprezentuje malarstwo na wskroś uczciwe, o imponującej czystości koloru i niezwykle ciekawej fakturze. Zaawansowany technicznie akwarelista, szczególnie rozumie pejzaż i umie go oddać wszystkimi środkami.
Henryk Kuminek, 1936
(…) Nie tylko sam temat w postaci np. swoistej architektury, decyduje o atrakcyjności prac artysty plastyka, którego działalność obserwujemy na przestrzeni wielu lat. Pozostając jak najściślej na gruncie realizmu Władysław Frydrych daje pejzaże, których urok wspiera troska o najwłaściwszą kompozycję i piękno gamy kolorystycznej. (…,)
Jan Piechocki, 1963
Był artystą, którego cała prawie twórczość – choć nie zawsze tematycznie – wiązała się z kilkudziesięcioletnim pobytem w Bydgoszczy. (…) Jest to sztuka osadzona głęboko w tradycjach europejskich i polskiego malarstwa, które Frydrych znał doskonale i które wchłonął bez reszty. (…)
Zdzisław Polsakiewicz, 1972
Władysław Frydrych to był mój ukochany profesor rysunku w I LO (matura 1969 r.), wyróżniał się zawsze niesłychaną kulturą, wrażliwością, męskim urokiem, pięknie mówił, co u artysty plastyka jest rzadkie. Pamiętam do dziś nawet jego sposób ubierania się, kolory, pulowerki bez rękawów, które bardzo lubił pod marynarką. (-) Zawsze wydawał mi się człowiekiem z innego świata, z taką przedwojenną klasą, jak na filmach z tamtej epoki. Nawet jego uroda pasowała do ówczesnych twarzy. (-) Widzę nawet dziś, jak chodzi po klasie, słyszę jak opowiada, bo robił to pięknie, miał dar mówienia i skupiania uwagi na sobie. Był bardzo lubiany, bo w odróżnieniu od części nauczycieli, był bezpośredni, sympatyczny, po prostu artysta i kawał człowieka. To się czuło i to pamiętam.
Wiesław Trzeciakowski
Władysław Frydrych, Stare spichrze nad Brdą, fragment
Władysław Frydrych, Barki na Brdzie
Władysław Frydrych, Bułgaria
Władysław Frydrych, Stara architektura - Brodnica
Władysław Frydrych, Tyrnowo III – Bułgaria
Władysław Frydrych, Wenecja bydgoska
Władysław Frydrych, Tyrnowo I – Bułgaria