4.04.2024

Galeria Autorska, ul. Chocimska 5, Bydgoszcz

„Proszę żebyś mnie przypomniał” – spotkanie poetyckie poświęcone Krzysztofowi Nowickiemu (1940–1997)

Czytanie tekstów – Jan Kaja

(...) Miał Krzysztof Nowicki świadomość tego, że pisarz to styl. Jako poeta autor Przetoki dążył do wykształcenia własnego stylu, własnej dykcji, indywidualnego tonu wypowiedzi, ale i konwencji opowiadania. Dążył w tej materii do oryginalności (łącząc na różne sposoby poezję z prozą, esejem, dziennikiem etc., ale nie za wszelką cenę, ponieważ zawsze teksty tego twórcy musiały sprostać jednemu kryterium: prawdy wewnętrznej podmiotu, narratora, autora i prawdy świata.

Posiadał poczucie silnej więzi z własnym pokoleniem i odczuwał potrzebę diagnozowania jej miejsca w historii i danym mu czasie. Zwłaszcza w ostatnich latach wypowiadał gorzkie prawdy na ten temat, co nie wszystkim mogło się podobać i rzeczywiście – nie podobało się. Był dla swej generacji (i tego, jak spełniła ona swoją „misję”) bardzo surowy, czasem czuł jej bolesną przegraną.

W prozie i poezji uwidaczniał się u tego twórcy pewien rodzaj „melancholijnego” (spokojnego) dystansu do świata. Jest to rezultat obranej formuły wypowiedzi (wiersz, proza), zwłaszcza poetyckiej, ale nie tylko (często proza posiada u Niego znaczący stygmat poetyckości). To poszukiwanie dystansu do świata (a tylko on może pozwolić nam na jego – świata – zrozumienie) wydaje się być – w przeświadczeniu tego autora – jednym z pierwszorzędnych zadań pisarskich w ogóle.

Robert Mielhorski

 

Nowicki miał zawsze wyczuloną świadomość „przeżyć generacyjnych”. Jego temat naczelny można by zawrzeć w pytaniu: dlaczego przeciętność tak bardzo pragnie nas osaczyć, jakie diabły i konieczności są tu czynne? Nie rzucał przy tym gromów na historię – choć i jej presję doceniał. On miałkość swoich bohaterów przypisywał także im samym, ich słabości, ich inercji. Aż wreszcie postanowił bohaterem i przedmiotem refleksji uczynić samego siebie jako reprezentanta „pokolenia bez biografii”.

Krzysztof Mętrak

 

Drugie życie ma taką dynamikę: od rozpraw czytelnika z lekturami moralnie i egzystencjalnie obowiązkowymi, poprzez dylematy rzeczywistości i zmyślenia (wmówienia), do niemalże surrealistycznych, bunuelowskich naigrywań z marzeń o nieśmiertelności i czytactwie… Taki wybór nie został uczyniony gwoli zabawy, tu chodzi o ukazanie tych zbieżności i szczelin, jakimi są życiopisanie Kafki, ideopisanie Conrada, absurdopisanie Camusa i pisaniopisanie Borgesa.

Andrzej Chojecki

* * *

     Znalazłem się zatem przed swoistym trybunałem, który
na wstępie ma ustalić moją tożsamość, jakiej sam nie byłem pewny, a następnie
sformułować krótki akt oskarżenia. Przedmiotem sprawy jest bowiem uzurpacja
i oszustwo z mojej strony, którym to zajęciom oddawałem się przez lata. …
     Nie miałem najmniejszej szansy na ocalenie, gdyż głównym świadkiem oskarżenia był Daniel Defoe. …
     Człowiek, który mnie oskarżał sprawdził się ostatecznie w różnych dziedzinach. Nie był mu obcy handel ani spekulacja, dziennikarstwo, które jest jak wiadomo formą załatwiania doraźnych porachunków, wreszcie nie wypierał się kilku utworów, z których każdy – moim zdaniem – zawierał cały świat.
     Daniel Defoe nie czekał na komplementy. Okazał zniecierpliwienie, jakie ogarnia nas na widok ceregieli, które okazujemy wobec przyłapanego na gorącym uczynku drobnego złodzieja.
     Dowiedziałem się przeto, że ma dość tłumaczy i adaptatorów. Brzydzi się naszymi imitacjami rzeczywistości. Nie znosi kombinacji z czasem i konstrukcją narracji. Jednym słowem, trzeba sprowadzić język na ziemię
i ukarać podobnych do mnie oszustów.

     Próbowałem tłumaczyć nieśmiało, że każdy ma swoją
granicę i próg wrażliwości, że nie trzeba wszystkich traktować jednakowo. A on mi na to, że moja dusza widocznie jest chora, skoro szukam sposobów, miast odsłonić istotę. Nasze eksperymenty nazwał obrazą boską i sprzeniewierzeniem. Tymczasem wszystko ma sens moralny. Zatem, sugerował, występujemy przeciw moralności.
     Wreszcie się zlitował i spytał dość łagodnie. Dlaczego piszesz? Mówiłem mętnie. Chaotycznie, jak człowiek nagle obudzony ze snu. To jest mój sposób istnienia. Ratuję życie.
     To go zeźliło do reszty. Pismo nie jest na ratunek. Ocalić może cię Pan Bóg. Jeśli zechce. W co wątpię. Ratować może wiara, armia, być może medycyna. Czasem konstabl. To się zdarza.
     Powiedziałem, że to jest jak zaraza. Wtedy się ożywił. Mówiłem o zazdrości wobec olśnień, jakie spotkałem u różnych autorów. Kiedy ich czytałem, byłem pewien, że mnie Bóg opuścił. Toteż, usprawiedliwiałem się jak umiałem, zawsze staram się streszczać. Wszystkimi drogami zmierzam do milczenia. Każde zdanie traktuję jako ostatnie. …
     Moja wina jest wielka, lecz -- prawdę mówiąc – przestała mnie już interesować. Po prostu uległem zarazie. To stało się tak dawno, że ledwie pamiętam ów egzemplarz „Przypadków Robinsona”. Wiem tylko, że za drukowanymi stronami pojawiały się ryciny przykryte papierem stanowiącym coś pośredniego między bibułą a pergaminem. …
     Właśnie wtedy, panie, gdy znalazłem się po raz pierwszy na wyspie, zostałem przez ciebie wymyślony. Byłem dzieckiem i wszystko brałem dosłownie, a teraz, choć stary, wciąż myślę tamtymi obrazami i już nigdy nie wrócę z wyspy Robinsona.
     Ty jeden wiesz co to znaczy, skoro przyznałeś, że jesteś Robinsonem. Zapewne czułeś coś podobnego, co ja teraz, stojąc przed tym dziwnym i surowym trybunałem, gdy mówię sędziom o gipsowych, martwych twarzach: tak, jestem winny, ale również jestem zmyśleniem Daniela Defoe, którego nikomu z was nie muszę przedstawiać. …
     Teraz widzę, że dzięki tobie i twojej zarazie zatoczyłem koło. Urodziłem się na wyspie i wędrując długo między szczegółami o wątpliwym znaczeniu, dotarłem na koniec przed oblicze trybunału, który usadowiony w tej świątyni prawa, próbuje sądzić rzeczywistość.
     W ostatnim słowie nie proszę o łagodny wymiar kary. Chcę wyznać, że nie czuję lęku, gdyż nie mogę odpowiadać za uczynki pana Daniela Defoe, który w pewnym sensie był moim ojcem, która to sprawa wymagałaby odrębnego postępowania przed wami, szanowni panowie.
     Mogę jednak obiecać, że jeśli Bóg pozwoli, a panowie uwierzą, skorzystam z najbliższej okazji i będę milczał.

Krzysztof Nowicki, Zaraza z tomu Drugie życie, Bydgoszcz 1995 (urywki)

Krzysztof Nowicki

Poeta, pisarz, dramaturg, krytyk. Od 1945 mieszkał w Bydgoszczy. Ukończył filologię polską na UMK u prof. Konrada Górskiego. Po studiach pracował w rozgłośni Polskiego Radia, a później w tygodniku „Fakty i Myśli”. Opublikował tomiki wierszy: Zbliżenia (1963), Przy słowie (1965), Komentarze (1970), W tej chwili (1976), Do przytomności (1981), Po imieniu (1983), Bez tytułu (1991). Wydał powieści i tomy opowiadań: Droga do ojca (1967), Główna przegrana (1967), Tętno (1969), Orfeusze (1973), W imię ojca i syna (1978), Śmierć Gulliwera (1983), Było święto (1987), Ostatni kwartał (1987), Przetoka (1992), Drugie życie (1995). Ostatnia książeczka Od rzeczy ukazała się w 1998. Publikował utwory literackie i krytyczne m.in. w: „Tygodniku Kulturalnym”, „Współczesności”, „Twórczości”, „ Życiu Literackim”, „Toposie”. Wydał wybory szkiców, recenzji i felietonów literackich: Pertraktacje (1971) i Dziennik krytyczny (1981). Opublikował trzy dramaty, z których Pięć dni Lemuela Gulliwera wystawiły Teatr Mały w Warszawie i Teatr TVP. W latach 1966–1983 należał do ZLP, a od utworzenia do Stowarzyszenia Pisarzy Polskich. Był członkiem PEN Clubu. Pochowany na cmentarzu Nowofarnym przy ul. Artyleryjskiej w Bydgoszczy.